Po raz kolejny okazało się, że to, czego nie potrafi załatwić państwo, z powodzeniem reguluje wolny rynek. I jeszcze da na tym zarobić. Podczas gdy liczba państwowych przedszkoli skurczyła się w ciągu ostatniej dekady z 8 do 6,7 tys., to tych niepublicznych wzrosła trzykrotnie – z 600 do prawie 1,8 tys. Rynek ten wart jest już około 2 mld zł.

Reklama

Co więcej, w statystyce nie są uwzględniane kluby malucha pełniące często rolę żłobków. To jednak zmieni się, gdy w życie wejdzie przegłosowana przez Sejm ustawa o opiece nad dziećmi w wieku do 3 lat. Wtedy może się okazać, że prywatne klubiki opiekują się nawet 150 tys. maluchów, gdy w publicznych żłobkach przebywa ich zaledwie 30 tys.

Do zakładania niepublicznych placówek zachęca rosnąca liczba urodzeń. W zeszłym roku w Polsce urodziło się 420 tys. dzieci – najwięcej od 1996 roku. A Polacy coraz chętniej oddają pociechy pod opiekę, a sami wracają do pracy.

600 zł dotacji na dziecko

Dziś do przedszkoli chodzi 45 proc. polskich czterolatków, o 15 proc. więcej niż pod koniec lat 90. Nadal jednak jesteśmy w ogonie Europy – średnia unijna wynosi 90 proc., a np. we Włoszech, Francji i w Belgii do przedszkola chodzą wszystkie czterolatki. Jest więc kogo gonić.

W tej gonitwie coraz chętniej biorą udział prywatni przedsiębiorcy. Zarabiają nie tylko na czesnym, także na dotacjach od samorządów. W większości warszawskich dzielnic to ponad 600 zł od dziecka, a suma ta rośnie co roku o 20 – 30 zł. Jeżeli zatem dziś czesne wynosi 800 zł, to z jednego wychowanka przedszkole może mieć 1400 zł.

Nic zatem dziwnego, że ci, którzy zainwestowali najwcześniej, dzisiaj prowadzą już całe sieci. Zielona Ciuchcia, która wystartowała w 1995 roku, dziś ma 10 placówek i około 700 przedszkolaków pod opieką. Jej roczne przychody wynoszą 15 – 20 mln zł.

Reklama

W taką przedszkolną edukację dziecka trzeba zainwestować 30 – 40 tys. zł. ale rosną także oczekiwania, jakie stawiają placówkom rodzice. Teraz w modzie są: tenis, jazda konna, garncarstwo, origami, teatr, szachy i gra na skrzypcach.



Kluby mniej dochodowe

Podczas gdy przedszkola konkurują ze sobą, jeśli chodzi o różnorodność zajęć, sami rodzice ścigają się o miejsca w najlepszych placówkach. – Niektóre mamy chcą zapisać do nas dzieci, które jeszcze się nie urodziły – opowiada Agnieszka Dąbrowska-Jedynak, dyrektor zarządzający sieci przedszkoli Leśna Polana.

Przy dwóch z czterech swoich placówek Leśna Polana otworzyła kluby malucha przeznaczone dla dzieci w wieku 1 – 3 lata. Powstały, bo normalnych publicznych żłobków w całym kraju jest zaledwie 500 i opiekują się 30 tys. dzieci – jednym na 14, które urodzą się w tym roku. Prywatnych żłobków, które spełniają wszystkie formalne wymogi, jest 29 i opiekują się 1300 dzieci.

Rodzicom pozostają więc kluby: dziś nikt nie wie, ile ich jest, wiadomo tylko, że ceny są na poziomie tych przedszkolnych. Tyle że są mniej dochodowe dla właścicieli, bo w ich przypadku nie wchodzą w grę dopłaty od państwa na dziecko. Nowa ustawa o opiece nad dziećmi do lat trzech, która właśnie trafiła z Sejmu do Senatu, nic nowego w tej kwestii nie wnosi. – Formalizuje tylko to, co ma już miejsce od lat – ocenia Dąbrowska-Jedynak.

Jest jednak pewne, że dzięki ustawie rząd poprawi statystyki: po legalizacji klubów malucha może się okazać, że liczba dzieci uczęszczających do żłobków skoczyła z obecnych 30 do ok. 200 tys. Tak oto politycy odkryją Amerykę, którą prywatny biznes zagospodarował już dawno.