Komisja powołana przez dowódcę Sił Powietrznych uznała, że piloci Jaka-40, lądując w Smoleńsku, naruszyli regulamin, schodząc niżej niż minimalna wysokość określona dla lotniska. Załoga odwoła się od tych ustaleń.

Kwiatkowski powiedział we wtorek w TVN24, że przełożeni pilotów muszą dokonać "formalnej oceny ich zachowania". Dodał jednak, że błędy popełnili też rosyjscy kontrolerzy na lotnisku, czego dowodem jest - według ministra - pochwała "mołodiec" (zuch), jaką usłyszał pilot Jaka-40, gdy wylądował.

Reklama

"To obrazuje złamanie procedur przez stronę rosyjską, bo oczywiście ten, który naprowadza, nigdy nie powinien tak spuentować nawet udanego lądowania, jeżeli ono jest wbrew procedurom związanym z podejściem samolotu i z samym lądowaniem" - powiedział Kwiatkowski. Zdaniem ministra wieża kontroli lotów przy pogodzie, jaka panowała 10 kwietnia w Smoleńsku, powinna była zakazać lądowania.

Wyniki dochodzenia polskiej komisji wojskowej wobec załogi Jaka-40 skomentował też we wtorek były polski akredytowany przedstawiciel przy Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym (MAK) płk Edmund Klich. "Wreszcie zaczęto badać poważnie incydenty lotnicze" - powiedział w TVN24.

Klich przyznał, że dzwonił "do odpowiednich osób w dowództwie Sił Powietrznych" i apelował, by dokładnie przebadać lądowanie Jaka-40.

"Problem w lotnictwie wojskowym zaczyna się od braku profesjonalnego podejścia do incydentów lub poważnych incydentów. Dobrze, że tak zrobiono. Ja nie mówię, jakie sankcje powinni ci ludzie ponieść, bo to nie jest ważne. Ważne jest, jakie będą działania profilaktyczne po takim zbadaniu zdarzenia" - powiedział Klich.

Według Klicha w lotnictwie wojskowym od dziesiątek lat istniały przyzwyczajenia, by łamać procedury.