"W Katowicach stężenie jodu, w porównaniu do stanu sprzed awarii w japońskiej elektrowni Fukushima 1, jest pięćdziesięciokrotnie wyższe" - powiedział rzecznik PAA dr Latek.
Jak wynika z komunikatu, opublikowanego na stronie Centralnego Laboratorium Ochrony Radiologicznej, stężenie jodu-131 w powietrzu w Katowicach - zanotowane w dniach 28-30 marca - wynosiło 4631 mikrobekereli na metr sześcienny. Bekerele to jednostki radioaktywności - 1 Bq oznacza jeden rozpad promieniotwórczy na sekundę. W Łodzi urządzenia pomiarowe wykazały 8301 mikrobekereli na metr sześcienny.
"Sama informacja o tym, że stężenie promieniotwórczego pierwiastka w powietrzu wzrosło, nie oznacza żadnych konsekwencji, nawet jeżeli są w to w tej chwili tysiące mikrobekereli na metr sześcienny. Trwają w całej Europie dyskusje na temat tego, jaka wartość jest rzeczywiście niebezpieczna dla zdrowia. Wstępne wnioski są takie, że chodzi o rząd tysięcy kilobekereli. Tutaj są ułamki bekerela, a tam są wielokrotności bekerela. Wciąż więc to są tysiące razy mniejsze wartości koncentracji jodu-131 od wartości grożącej jakimiś skutkami zdrowotnymi" - tłumaczył rzecznik PAA.
Podkreślił ponadto, że radioaktywnego jodu-131 nie trzeba się obawiać tym bardziej, że ten pierwiastek ma stosunkowo krótki czas rozpadu. "Okres jego połowicznego rozpadu wynosi ok. ośmiu dni. Oznacza to, że po ośmiu dniach ta koncentracja maleje o połowę, po kolejnych ośmiu znowu o połowę itd." - tłumaczył.
Przy czym, jak przypomniał dr Latek, podwyższonego stężenie jodu-131 możemy się spodziewać jeszcze w ciągu najbliższych dni lub tygodni. "Japończycy jeszcze nie opanowali sytuacji. Chłodzenia (w uszkodzonej po trzęsieniu ziemi i tsunami elektrowni atomowej - PAP) wciąż nie przywrócono. Można więc sądzić, że ta emisja substancji promieniotwórczych jeszcze się nie zakończyła" - powiedział.
Eksperci ostrzegają równocześnie przed paniką i lekkomyślnym przyjmowaniem preparatów jodowych, które stosuje się, aby chronić tarczycę w przypadku kontaktu z dużym stężeniem jodu-131.
Na stronie PAA ukazało się w środę stanowisko szefa Kliniki Endokrynologii i Terapii Izotopowej Wojskowego Instytutu Medycznego w Warszawie dr hab. Grzegorza Kamińskiego, który przestrzegał, że zażywanie takich leków bez konsultacji z lekarzem może wywołać nadczynność tarczycy. "Stan ten, poza znacznym ograniczeniem wydolności psychofizycznej, może nawet zagrażać życiu chorych, szczególnie cierpiących na schorzenia układu sercowo-naczyniowego" - napisał Kamiński.