Spektakl "Czerwony kapturek" przygotowało siedem kobiet, odbywających kary w białostockim Areszcie śledczym, które tworzą grupę "Warto". Przedstawienie przygotowywały przez ponad pół roku.

W czwartek zaprezentowały je w Samorządowym Przedszkolu nr 51 w Białymstoku. Scenę i widownię przygotowano w holu. Na ławkach i dywanie zebrało się kilkudziesięciu przedszkolaków, którzy brawami zachęcali je do występu.

Reklama

Dwie więźniarki, Joanna i Beata, powiedziały PAP, że w przedstawieniu najważniejsze są te momenty, gdy widownia żywo reaguje na to, co robią z lalkami, gdy dzieci z nimi rozmawiają. "Kiedy się widzi uśmiechnięte buzie na koniec, to można powiedzieć, że każdy wysiłek był tego wart" - powiedziała 38-letnia Beata.

Jej zdaniem, udział w zajęciach teatralnych to - z jednej strony - wypełnienie czasu, który spędza się w areszcie. Jednak ważniejsze, jak dodała, jest to, że nawet będąc w więzieniu można zrobić coś dobrego dla innych. Dlatego chętnie zgodziła się na udział w lalkowym przedstawieniu.

Reklama

"To przede wszystkim próba przełamania stereotypu, że ludzie, którzy siedzą w więzieniu, są źli, zepsuci, przegrani. To normalni ludzie, którym koleje losu potoczyły się tak, czy inaczej i nie należy ich przekreślać" - powiedziała Beata.



Dodała, że oprócz zajęcia, to także nauka dla każdej z nich: "nauka życia w grupie, poskromienia charakterów i stworzenie czegoś wspólnie".

Reklama

Więźniarki występowały też w środę, w Dniu Dziecka, dla dzieci miejscowego Uniwersyteckiego Dziecięcego Szpitala Klinicznego. Joanna powiedziała, że najtrudniejsze było przełamanie strachu i zagranie przed widownią. "Ale kiedy wróciłyśmy pod celę, było tyle dumy, tyle radości, tyle satysfakcji, że my osadzone, z wyrokami, możemy dawać dobro, które mamy w sobie" - dodała.

Monika Kwiatkowska, opiekunka grupy i aktorka współpracująca z teatrem Wierszalin, zajęcia teatralne prowadzi w białostockim areszcie od dwóch lat. Powiedziała PAP, że z obecną grupą pracowało się najtrudniej, bo to praca z bardzo "charakternymi" kobietami.

Według niej, najtrudniejsze w pracy z takimi kobietami jest to, aby skazane zaczęły być grupą. "To są dziewczyny po przejściach, zbuntowane, zblokowane. Najpierw to praca z człowiekiem, przekonanie go, że warto to robić" - dodała Kwiatkowska. Powiedziała, że dopiero później kobiety zaczynają rozumieć, że powiedzenie tekstu czy podniesienie ręki z lalką jest "warte zachodu".