O uwzględnieniu wniosku o areszt przez piekarski wydział Sądu Rejonowego w Tarnowskich Górach poinformowała PAP wiceszefowa prowadzącej śledztwo Prokuratury Rejonowej w Tarnowskich Górach, Halina Barwinek-Folek.

Reklama

Do silnej eksplozji w jednorodzinnym domu przy ul. Inwalidów Wojennych w Piekarach doszło w niedzielę wieczorem. Wewnątrz nikogo nie było, budynek był remontowany. Teraz nie nadaje się do zamieszkania - wybuch zniszczył dach i pierwsze piętro, a parter i klatka schodowa spłonęły.

Już z pierwszych oględzin i relacji sąsiadów wynikało, że nie był to wypadek, a celowe działanie. Sąsiedzi powtarzali, że eksmitowany niedawno z domu mężczyzna odgrażał się, że spali lub wysadzi budynek w powietrze.

Wniosek o aresztowanie podejrzanego prokuratura motywowała m.in. surową karą grożącą podejrzanemu i faktem, że po eksmisji nie ma stałego miejsca zameldowania. Podejrzany stanowczo zaprzecza, by miał coś wspólnego w wybuchem. Twierdzi, że od 14 lipca nieprzerwanie przebywał w Górnośląskim Centrum Rehabilitacji w Tarnowskich Górach (GCR). Tam we wtorek zatrzymała go policja.

"Inni pacjenci nie widzieli, by opuszczał ośrodek, ale też nie było osoby, która potwierdziłaby, że w chwili, gdy doszło do przestępstwa był w nim. Mamy natomiast świadka, który zeznał, że widział Mariana K., wracającego w niedzielę ok. godz. 19. na rowerze do GCR. To sprzeczne z wersją podawaną przez podejrzanego, który twierdzi, że ośrodka nie opuszczał" - powiedziała Barwinek-Folek.

Z GCR do miejsca, w którym doszło do wybuchu jest kilkanaście kilometrów.

Mężczyzna jest podejrzany o sprowadzenie zdarzenia, zagrażającego życiu lub zdrowiu wielu osób albo mieniu w wielkich rozmiarach, za co może grozić kara do 10 lat więzienia. Według śledczych, na niekorzyść podejrzanego przemawiają przede wszystkim zeznania bliskich i sąsiadów, z których wynika, że mężczyzna wielokrotnie groził, że zniszczy dom, z którego został eksmitowany.

Reklama

Już w dniu wybuchu było wiadomo, że do eksplozji ktoś celowo doprowadził. W samym budynku nie było żadnej instalacji gazowej, ale sprawca podłączył wąż do biegnącego przy domu gazociągu, a drugi koniec zaniósł na pierwsze piętro. W pobliżu postawił butelkę z łatwopalnym płynem i podpalił. Gdy stężenie gazu w pomieszczeniu wzrosło, doszło do eksplozji.

Marian K. na początku lipca został eksmitowany z domu, odziedziczonego razem z siostrą po ojcu. Rodzeństwo uzgodniło, że w dom przejmie siostra. Choć zgodnie z ugodą zwróciła bratu część wartości nieruchomości, ten uważał, że został oszukany. Nie chciał się wyprowadzić, dlatego w końcu zapadła decyzja o eksmisji - mówią śledczy.