W tym tygodniu zebrała się komisja kultury i promocji rady miejskiej w Gdańsku - informuje naszemiasto.pl. Radni przepytywali szefową prezydenckiego biura do spraw promocji o szczegóły umowy z kontrowersyjnym kitesurferem Janem Lisewskim. Do radnych dołączył gdański alpinista Michał Kochańczyk, który już wcześniej opublikował list w sprawie pieniędzy z miejskiej kasy dla Lisewskiego.
>>>Kochańczyk pyta o pieniądze dla Lisewskiego
Szefowa biura do spraw promocji Anna Zbierska przyznała, że gdyby miała jeszcze raz podpisywać umowę z Janem Lisewskim, to nie zrobiłaby tego.
Dla mnie to przeżycie dość nieszczęśliwe i ciężkie. Patrząc na to z perspektywy czasu, nie podpisałabym drugi raz tej umowy, ale przed wyruszeniem w rejs zasięgaliśmy opinii nt. pana Lisewskiego i była ona bardzo dobra, miał rekomendację MOSiR - słowa Zbierskiej cytuje naszemiasto.pl.
Jednocześnie okazało się, że Lisewski pieniędzy jeszcze nie dostał i wcale nie jest pewne, że dostanie.
To nie jest tak, że stoimy pod ścianą, jeśli chodzi o zapłatę panu Lisewskiemu. Umowa obowiązuje do 30 sierpnia, a warunkiem wypłaty jest sprawozdanie, co do którego nie będziemy mieli zastrzeżeń - podkreśliła Zbierska.
Jan Lisewski zaginął na dwa dni, gdy próbował pokonać Morze Czerwone. Kitesurfer został wyłowiony przez saudyjskie służby ratunkowe. Potem skrytykował akcję i sprzęt GPS, jaki został mu wypożyczony. Wywiązała się z tego awantura. Padły oskarżenia o brak przygotowania wyprawy.
>>> Awantura o GPS Jana Lisewskiego
Alpinista Michał Kochańczyk podkreślał na spotkaniu radnych z szefową biura do spraw promocji, że Gdańsk powinien stworzyć mechanizm weryfikacji osób, które mają być ambasadorami miasta. Kimś właśnie takim ma być Lisewski na mocy umowy z biurem do spraw promocji. Powinien otrzymać za to 40 tysięcy złotych.