Kontrolerzy zweryfikowali, w jaki sposób stacje sanepidu spożytkowały dodatkowe pieniądze przyznane w związku z ofensywą przeciw niebezpiecznym substancjom. Rozpoczęła się ona jesienią 2010 r. po doniesieniach o śmiertelnych ofiarach, które zażyły dopalacz o nazwie Tajfun.
Od 8 października do 8 listopada 2010 r. w 76 obiektach zebrano próbki 6261 sztuk dopalaczy i przekazano do Narodowego Instytutu Leków. Liczba dopalaczy zdeponowanych w wojewódzkim magazynie sprzętu obrony cywilnej wyniosła 78 749 – podliczyli kontrolerzy izby efekty akcji prowadzonej tylko na terenie woj. mazowieckiego. Taka ilość środków musiała zostać przebadana. Dlatego minister finansów przesunął dodatkowe 1,2 mln na potrzeby mazowieckiego sanepidu.
Dyrektor (wojewódzkiej stacji sanitarno-epidemiologicznej) nie miał wpływu na wysokość przyznanej dotacji, a jedynie przedłożył propozycję jej podziału... był zobowiązany przedłożyć ją w terminie kilkudziesięciu minut – napisali kontrolerzy. Propozycje zostały przyjęte i 800 tys. spośród przyznanego miliona można było wydać na materiały, wyposażenia, a nie tylko na walkę z dopalaczami.
Według reporterów radia RMF FM, które jako pierwsze informowało o możliwych nieprawidłowościach – mazowieccy inspektorzy posiadający dziesięć aut podczas wojny z dopalaczami wyjeździli benzynę o wartości 700 tys. zł. Jak wyliczył NIK, dotację (76 proc.) przeznaczono głównie na zakup komputerów. Przez lata nikt się nami nie interesował, nie dbał. W biurach mieliśmy 11-letnie komputery, zdarzały się o czarno-białych ekranach – tłumaczy jeden z pracowników mazowieckiego sanepidu.
Do dziś nie udało się skończyć badań wszystkich zabezpieczonych substancji. W kilku przypadkach taki brak spowodował unieważnienie przez sąd decyzji głównego inspektora sanitarnego o zamknięciu sklepu, w którym je znaleziono.