Wybrali ewakuację. Zanim 4 marca w prokuraturze nastała „dobra zmiana”, zdecydowali się na przejście w stan spoczynku, czyli emeryturę. Od początku roku 200 prokuratorów, więcej niż w całym poprzednim. Jedni mówią: wielka strata. Odeszli ludzie, którzy zjedli zęby na tej robocie. Doświadczeni, niektórzy w sile wieku, mogli jeszcze wiele zrobić. Drudzy: nie ma za kim płakać. To działacze, od 20–30 lat nie przesłuchiwali, nie pisali własnego aktu oskarżenia, nie widzieli sali sądowej na oczy. Dyrektorowali.
Jak jest naprawdę? Zapytaliśmy ich samych. Mówią, że odeszli nie dlatego, że boją się roboty. Raczej nie chcą mieć nic wspólnego z upolitycznieniem tej instytucji i ręcznym sterowaniem śledztwami. Niektórzy podjęli decyzję w ostatniej chwili. Inni od początku nie mieli wątpliwości. Władzę w prokuraturze przejmie zaciąg katowicki i prokuratorzy związani ze stowarzyszeniem Ad Vocem. To grupa skupiająca byłych funkcyjnych pozbawionych stołków po rządach PiS w latach 2005–2007. Z regionu katowickiego wywodzi się prokurator krajowy Bogdan Święczkowski, wszyscy zastępcy PG: Robert Hernand, Marek Pasionek, Krzysztof Sierak. Podobnie jak dyrektor biura kadr Prokuratury Krajowej – Jarosław Hołda. To oni dziś rozdają karty i czyszczą kadrowo prokuraturę. Podczas prac nad nową ustawą Bogdan Święczkowski, wówczas wiceminister sprawiedliwości, zapewniał, że prokuratorowi, który nie zgadza się z poleceniem zwierzchnika, nie będzie łamany kręgosłup – będzie mógł nie wykonać polecenia i nie poniesie odpowiedzialności dyscyplinarnej, jeśli działał w interesie społecznym. – To tak, jakby aligator zapewniał, że jest wegetarianinem – komentuje te słowa jeden ze śledczych.
Degradują po kolei, każdego, kto im podpadł. Albo nie jest ich
Andrzej Jacek Kaucz. Prokurator z przysłowiowym ADHD. Ma za sobą przeszłość w PRL-owskiej prokuraturze. Był sekretarzem Krajowej Rady Prokuratury. Po raz kolejny został sędzią w Odwoławczym Sądzie Dyscyplinarnym przy Prokuratorze Generalnym. Pełnił służbę w Prokuraturze Apelacyjnej we Wrocławiu. Dziś w stanie spoczynku
Ma 64 lata i 41 lat służby. W grudniu przyszłego roku i tak musiałby rozstać się z zawodem z powodu wieku.
– Nie pozwolę się odrzeć z dorobku zawodowego w imię zmian, które są moim zadaniem niekonstytucyjne – mówi. – Eksperymentowałem na sobie parę razy w życiu, tym razem nie zaryzykowałem.
Co będzie robił na emeryturze?
– Mam psa – posokowca bawarskiego, który wymaga wybiegania. Będę z nim chodził na długie spacery.
Wiedział, że w prokuraturze podporządkowanej ministrowi sprawiedliwości Zbigniewowi Ziobrze będzie łatwym celem. Ze względu na przeszłość. Można mu wyciągnąć sprawę Władysława Frasyniuka, lidera Solidarności na Dolnym Śląsku, którego oskarżał w stanie wojennym. Przypisywano mu też sprawę Barbary Labudy, ale znalazły się całe akta sprawy, które potwierdzają, że nie prowadził śledztwa w tej sprawie.
Pytany, po co PiS zlikwidował Prokuraturę Generalną i prokuratury apelacyjne, a w ich miejsce powołał Prokuraturę Krajową i prokuratury regionalne, odpowiada: – Tylko po to, aby zmienić tabliczki i dokonać czystek. Obsadzić stanowiska swoimi ludźmi.
Oglądał niedawno nominacje kolegi Marka Staszaka na prokuratora Prokuratury Rejonowej Warszawa Śródmieście-Północ. To było przygnębiające. Staszak był ostatnio prokuratorem Prokuratury Generalnej, który odpowiadał za wnioski o kontrolę operacyjną policji i służb. Zgasił światło jako ostatni szef Krajowej Rady Prokuratury, zlikwidowanej w marcu nową ustawą PiS. Za czasów ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ćwiąkalskiego Staszak był szefem Prokuratury Krajowej.
– Skierowano go poza miejsce zamieszkania, do pracy na najniższym szczeblu. Taką degradację uważam za absolutną grandę, aczkolwiek prawo na to zezwala. Chciałem jeszcze przez te półtora roku popracować. Nie jest mi na emeryturze dobrze, bo lubię być czynny. Zdecydowałem się w ostatnim momencie, bo dostałem wiarygodną informację, że spotka mnie podobny los co Marka Staszaka.
Wie, że dla niektórych jest frajerem, bo odchodząc teraz na prokuratorską emeryturę, dostanie 75 proc. swych poborów. Gdyby wykorzystał okazję i zrobił to 6 lat temu, gdy tworzono Prokuraturę Generalną w miejsce likwidowanej Prokuratury Krajowej, dostałby 100 proc.
– Tak jest! Jestem frajerem, przynajmniej jeśli chodzi o kwestie finansowe! Ale nie żałuję, że nie odszedłem wtedy. Dzięki temu przez kolejnych parę lat robiłem to, co lubię – mówi.
Od początku roku z prokuratury w stan spoczynku odeszło prawie 200 osób. To więcej niż w poprzednich latach przez cały rok. Obawiali się czystek, upolitycznienia prokuratury i ręcznego sterowania śledztwami. Te odejścia to strata dla prokuratury?
– Niech każdy oceni sam, czy jesteśmy trutniami, którzy przeszli na lukratywne emerytury, czy też nie mieliśmy wyjścia. Powodem rezygnacji nie był strach przed pracą. Wykonywałem obowiązki oskarżyciela. Chodziłem na rozprawy, obsługiwałem Sąd Apelacyjny we Wrocławiu. Nie wiem więc, czy kwalifikuję się do grona – jak to określano – pałacowych nierobów – mówi Kaucz.
Cytuje fragment protokołu z lustracji swego zespołu. Pada wiele pochwał. Napisano, że jego zespół był lata świetlne przed innymi, np. w rozwiązaniach IT.
– Pracowałem w prokuraturze na wszystkich odcinkach i na wszystkich szczeblach. Nie boję się pracy. Prowadziłem śledztwa, pracowałem na odcinku sądowym, w pionie przestępczości zorganizowanej. Byłem nawet pierwszym organizatorem wydziału przestępczości zorganizowanej we Wrocławiu. Nie chcę być upokorzony – dodaje.
Zadaje pytania: – Co jest najcięższą karą dyscyplinarną w prokuraturze?
Odpowiadam: – Wydalenie ze służby.
– A druga najcięższa kara?
– Degradacja.
Mówi: – Oni tego nie ukrywali. Zamysł był jasny. Degradują po kolei, każdego, kto im podpadł. Albo nie jest ich.
Pytamy: – Nowe kierownictwo chce odwetu?
– Nie wiem, jak to traktować – odpowiada.
Może odpowiedzią jest to, co się stało, gdy tworzono Prokuraturę Generalną w 2010 r.? Wtedy też była weryfikacja. Najgłębsza – na poziomie Prokuratury Generalnej. Andrzej Seremet podziękował 27 prokuratorom z krajówki i nie przyjął ich do generalnej. Zaproponowano im prokuratury apelacyjne albo wcześniejszą emeryturę ze 100-procentowym uposażeniem. Spoczynek wybrało 26, w tym m.in. Bogdan Święczkowski, obecny prokurator krajowy, Dariusz Barski czy Jarosław Hołda, obecny szef kadr Prokuratury Krajowej, który miał wtedy tylko 39 lat. Tylko Kaucz wybrał pracę na szczeblu apelacyjnym. Może więc w dzisiejszym kierownictwie prokuratury – ofiarach weryfikacji z roku 2010 – jest chęć odreagowania tamtego upokorzenia?
– Proszę nie robić takiej analogii. To głęboko krzywdzące i niesprawiedliwe porównanie. Wtedy decydujące znaczenie miała wola odchodzącego. Chcesz pracować albo nie – odpowiada Kaucz.
I pyta: – A nawet gdyby to było odreagowanie tamtej weryfikacji, to na kim chcą się odegrać? Przecież żadna z tych osób, która teraz zleciała z poziomu Prokuratury Generalnej do rejonu – czyli o trzy szczeble w dół – nie miała nic wspólnego z tym, co się działo w 2010 r. Jeśli to postrzegać w kategoriach retorsji personalnych, to trzeba patrzeć, kto uczestniczył w weryfikacji z tamtych lat.
A za nią odpowiadał sam Andrzej Seremet i jego pierwszy zastępca Marek Jamrogowicz.
– Jaki był mój udział w weryfikacji tych panów w 2010 r.? Byłem w tej samej grupie, co oni. Tylko że jako jedyny chciałem pracować – odpowiada.
Może więc chodzi o przeszłość? Może degradowani są ci, którzy oskarżali za komuny opozycję albo są kojarzeni z jakąś opcją polityczną?
– No dobrze, w moim przypadku przeszłości można się czepiać. Staszakowi można wyciągać ten PSL, bo był wiceministrem z ramienia tej partii. Ale inni? Taki los spotkał współtwórcę pezetów (wydziałów ds. przestępczości zorganizowanej) Krzysztofa Parchimowicza, który trafił do rejonu. Miał twardą rękę. Żądał wyników. Ale co w tym złego? Na sam dół do prokuratury rejonowej trafił też Andrzej Janecki, który brał udział w konkursie na prokuratora generalnego, czy prokurator Ireneusz Szeląg. Na rejon skierowano też prokurator Małgorzatę Wilkosz-Śliwę. Co oni mieli wspólnego z PO, PSL, SLD? – pyta Kaucz.
Do utworzonej teraz Prokuratury Krajowej z Prokuratury Generalnej nie przeszli też kandydaci wybrani na następcę Andrzej Seremeta. Doktor Krzysztof Karsznicki znalazł się w prokuraturze regionalnej w Łodzi. Natomiast Laura Łozowicka została skierowana do Prokuratury Okręgowej w Łodzi.
– Chyba chodziło o to, aby symbolicznie pokazać, gdzie jest ich miejsce w szeregu. Bo kiedyś zamarzyło im się kierowanie prokuraturą. Trzeba w tym kontekście przypomnieć skierowane pod ich adresem słowa Zbigniewa Ziobry: – Niech ta pani i ten pan sobie nie myślą, że będą prokuratorami generalnymi – przypomina.
Dlaczego prokuratorzy są tacy bezwzględni wobec siebie?
– Nie wiem. Za parę lat zobaczymy, jak będzie wyglądać retorsja. Wahadło raz odchyla się w jedną stronę, a raz w drugą. A wszystko odbywa się ze szkodą dla tej firmy. Zamiast ją budować, rujnuje się ją – dodaje.
Dlaczego inni nie protestują? Nie bronią degradowanych?
– Bo rewolucja ma piękne hasła: wszyscy prokuratorzy zza biurek do śledztw. Zaganiamy funkcyjnych do pracy. To się podoba. Ale zobaczymy, jak to będzie wyglądało za kilka miesięcy. Poza tym, kto ma protestować? Jesteśmy organizacją paramilitarną, hierarchiczną, opartą na nadzorze. Funkcjonujemy na rozkaz. Dla niektórych wieści o degradacjach to otwarcie szybkiej ścieżki awansu. Cieszą się. Nie rozumieją za wiele – odpowiada Kaucz.
Najbardziej boli go to, że ludzie, którzy przez sześć lat nie pracowali, bo byli w stanie spoczynku, dokonują oceny en bloc pracy innych. Stworzyli ustawę, która prowadzi do zawłaszczenia tej firmy. Istniejąca do tej pory szczątkowa niezależność prokuratorów została przekreślona. W miarę zobiektywizowany mechanizm nagradzania i awansów oraz konkursy to już przeszłość.
– Autorzy obecnej reformy zapewnili sobie bezkłopotliwy powrót w stan spoczynku i nawet minister sprawiedliwości prokurator generalny nie będzie im mógł w tym przeszkodzić. Złożą wypowiedzenie i po 30 dniach mogą wrócić na emeryturę, po te swoje 100 proc. uposażenia. Trzeba być zupełnie bezkrytycznym, aby wprowadzić w ustawie taki przepis dla samego siebie. To, w opinii środowiska, absolutne dziadostwo – dodaje.
Jak weryfikacja i degradacje wpłyną na innych?
– Będą postawy serwilistyczne. Wprowadzono takie mechanizmy awansów i nagradzania, że pojawi się dążenie do sukcesu za wszelką cenę – odpowiada. I dodaje: – Ceniłem Andrzeja Seremeta jako człowieka. Ale uważam, że PiS tak łatwo poszło z tą ustawą, bo to było odreagowanie nie do końca udanego pontyfikatu pierwszego niezależnego prokuratora generalnego. Gdyby PG był skuteczny i prężnie kierował prokuraturą, to nawet przy tej matematycznej większości nie byłoby gruntu pod taką ustawę. Poniekąd to, co się dzieje z prokuraturą, zawdzięczamy też temu, że rządy PO–PSL nie przeprowadziły do końca reformy tej instytucji. Choć miały okazję.
Chciałam uniknąć upokorzenia
Doświadczona. Osiągnęła same szczyty w tej hierarchicznej instytucji. Ale godzi się tylko na rozmowę anonimową. Wyszkoliła całe pokolenia prokuratorów i sędziów. Swym wychowankom wpajała jedno: że dostają do ręki wielką władzę, a to wymaga rozwagi i odpowiedzialności. Mieli zapamiętać, że prokurator jedną błędną decyzją może zniszczyć komuś życie.
Odeszła, zanim nastała „dobra zmiana”. Wybrała wcześniejszy spoczynek, czyli prokuratorską emeryturę, choć mogła jeszcze pracować wiele lat.
– Chciałam uniknąć upokorzenia – mówi.
Pyta: – Nie wiem, czy pani obserwowała posiedzenia sejmowej komisji sprawiedliwości, gdy przyjmowano ustawę – Prawo o prokuraturze? Utkwiła mi w pamięci wypowiedź prokuratora Bogdana Święczkowskiego, wówczas wiceministra sprawiedliwości, współautora reformy, dziś szefa Prokuratury Krajowej. Tłumaczył, że ponownie będzie się powoływało prokuratorów do Prokuratury Krajowej czy regionalnej, że funkcyjni i prokuratorzy z nadzoru powinni wspomóc kolegów w rejonach. A jeżeli wykażą się dobrą pracą na najniższych szczeblach, to będą mogli awansować – opowiada.
To wystąpienie zdecydowało, że po ponad 30 latach pracy wybrała wcześniejszą emeryturę. Wiedziała, że będzie jedną z pierwszych, którą spotka kopniak w dół, do rejonu. Dla niej to wystąpienie było wyrazem niezwykłego cynizmu, nikt bowiem nie potrudził się, by przeanalizować, jakie są rzeczywiste potrzeby kadrowe prokuratur rejonowych.
Pełniła funkcje, zajmowała się nadzorem nad cudzymi śledztwami, awansowała normalną ścieżką od prokuratury rejonowej przez wojewódzką aż do apelacyjnej.
– Odeszłam, bo nie dostrzegam w tym żadnej winy – mówi.
– Byłam w komfortowej sytuacji: miałam uprawnienia do przejścia w stan spoczynku i mogłam z tego skorzystać. Wielu z tych, którzy zostali lub będą zdegradowani o jeden, dwa lub trzy szczeble, nie miało takiej furtki. W przypadku prokuratorów prokuratur apelacyjnych pretekstem jest zmiana nazwy jednostki. A nie, jak to podano, zmiana zadań.
Dlaczego nie podoba jej się, że po wielu latach na szczytach wielu prokuratorów ma prowadzić śledztwa w rejonie, na pierwszej linii?
– Prowadzenie śledztw jest również zadaniem prokuratorów prokuratury okręgowej i regionalnej. Każdy, kto awansował w normalnym trybie, przechodząc przez wszystkie szczeble, prowadził śledztwa w rejonie i pełnił tam dyżury. Ale po to jest mechanizm awansowania, żeby ten, kto wykonywał zadania bardzo dobrze, skorzystał finansowo i zdobył większy prestiż. Nie ma więc potrzeby sprawdzania, czy oni potrafią prowadzić śledztwa, bo już je prowadzili. Mogą to robić nadal na swoim szczeblu – odpowiada.
Pretekstem do czystek i weryfikacji prokuratorów stały się zmiany nazw prokuratur, np. apelacyjnych na regionalne. Nie zadano sobie nawet trudu, aby zamaskować główny cel zmiany tabliczek, choćby modyfikując granice okręgów prokuratur. W uzasadnieniu projektu zmian napisano, że teraz prokuratura regionalna będzie zajmowała się przestępstwami gospodarczymi. Czyli jej zdania będą miały inny charakter. Ale w niektórych jednostkach apelacyjnych, np. w Krakowie, Katowicach czy Warszawie, wydziały do spraw przestępczości gospodarczej zostały powołane i funkcjonowały niezależnie od wydziałów do spraw przestępczości zorganizowanej i korupcji. Był dwa wydziały śledcze. Teraz pion przestępczości zorganizowanej i korupcji przeniesiono. Z dawnych prokuratur apelacyjnych do zamiejscowych wydziałów prokuratury krajowej. Tylko po to, żeby stworzyć młodym prokuratorom szybką ścieżkę awansu.
Dla prokuratora prokuratury rejonowej awans do tego wydziału oznacza dwukrotnie wyższe wynagrodzenie.
– Sterowanie takimi ludźmi jest proste – podkreśla prokuratorka.
Ma żal, że tak po latach pracy prokuratorów degraduje się ze szczytów do rejonów. Jaki to będzie miało wpływ na innych?
– Część tych decyzji podejmuje się po to, by upokorzyć prokuratorów. Jedni się cieszą, bo awansują. Dla innych to ma być ostrzeżenie. W 2010 r. prokurator Andrzej Seremet powołał prokuratorów do Prokuratury Generalnej z likwidowanej Prokuratury Krajowej. Tyle że ci, z którymi nie chciał współpracować, mogli kontynuować służbę szczebel niżej, w prokuraturach apelacyjnych. Z wyjątkiem dwóch osób, które nie spełniały wymogów przewidzianych dla tego szczebla i zostały skierowane do prokuratury okręgowej. Sprzeciw od tej decyzji oznaczał przejście w stan spoczynku ze 100-proc. uposażeniem. Weryfikacja dotknęła najwyższego szczebla. Teraz wymiana kadr i weryfikacja objęły Prokuraturę Krajową, ale też prokuratury regionalne. Zejdzie też niżej, bo prawdopodobnie wymienieni zostaną również pozostali szefowie jednostek.
Dlaczego tak wielu prokuratorów zdecydowało się na przejście w stan spoczynku?
– Część złożyła wnioski, aby uniknąć upokorzenia. Część, bo nie chce pracować w upolitycznionej prokuraturze – odpowiada prokuratorka.
Oponenci wiążą ją z PO, a nawet Nowoczesną. Ona sama tłumaczy, że nie ma nic wspólnego z żadnym kręgiem politycznym. Gdy sprawowała funkcję, wiele razy narażała się różnym opcjom. Była atakowana przez PO, PiS, SLD i PSL.
Obawia się dziś upolitycznienia prokuratury?
– Upolitycznienie jest dla mnie oczywiste. Pamiętam lata 2005–2007 i to, co się wtedy działo, na przykład w Katowicach. Pamiętam też, na jakich zasadach awansowało się za czasów ministra Ziobry. Prokuratorzy z rejonów od razu byli kierowani do pracy w Prokuraturze Krajowej albo do Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Choć ani jednego dnia nie przepracowali w prokuraturze okręgowej czy apelacyjnej. Teraz będzie podobnie – twierdzi.
Za czasów Andrzeja Seremeta odwaga była tańsza, wielu pozwalało sobie na krytykę.
– Zobaczymy teraz, jak będą reagować związkowcy i Niezależne Stowarzyszenie Prokuratorów „Ad Vocem”. Czy będą bronić niezależności prokuratorów – zastanawia się.
– Do rozbicia środowiska, które wcześniej stanowiło monolit, doszło w 2005 r. Wtedy zrezygnowano z normalnych zasad awansu. Przeprowadzono czystkę i awansowano młodych z rejonów na same szczyty. Od tego czasu bardzo negatywnie zaczęto oceniać kolegów, którzy awansowali dzięki kontaktom politycznym i którzy w swojej pracy nie zawsze kierowali się zasadami obiektywizmu – mówi.
Pyta, czy widziałam związki zawodowe działające przeciwko pracownikom?
– A u nas tak jest. Reprezentują quasi-interes prokuratorów z rejonów, a uderzają w prokuratorów z wyższych szczebli. Antagonizują środowisko. Nie chcą wiedzieć, jak naprawdę wygląda praca na wyższych szczeblach. Używają w stosunku do nas obraźliwego określenia „pałacowi” albo „wydziały cateringowe”.
Nowa ustawa radykalnie ogranicza niezależność prokuratorów. Daje możliwość ręcznego sterowania i awansu bez żadnych kryteriów merytorycznych, jedynie w oparciu o sympatie i polityczne nastawienie.
– A ja pytam, za co prokurator ma dostawać nagrody? Za postawione zarzuty? Za akt oskarżenia? Droga od wszczęcia postępowania czy aktu oskarżenia do jego zakończenia prawomocnym wyrokiem jest długa. W wielu znanych sprawach, które celowo nagłośniono na etapie postępowania przygotowawczego, zapadały wyroki uniewinniające. Jeśli więc nagrody, to za prawomocny wyrok skazujący.