CZD od dawna ma renomę szpitala ostatniej szansy: tylko tutaj przeszczepia się wątrobę u najmłodszych pacjentów, tu leczą się dzieci z chorobami rzadkimi, a także prowadzone jest nietypowe leczenie onkologiczne. Przez ręce tutejszych lekarzy rocznie przechodzi ok. 30 tys. pacjentów. Jest 16 klinik, 26 oddziałów oraz 30 poradni. Pracują w nich specjaliści pełniący funkcje konsultantów krajowych i wojewódzkich. Chodzi o sztandarowy szpital w Polsce? Nie, o jeden z najbardziej zadłużony.
Mowa o placówce, która na dwa tygodnie stała się dla rządu problemem numer jeden: międzyleskim Instytucie Pomniku Centrum Zdrowia Dziecka. W związku ze strajkami pielęgniarek z powodu niskich pensji i niedoborów pracowniczych na pierwszy plan wysunęła się fatalna sytuacja finansowa placówki.
Już trzy lata temu zespół ekspertów, który przeprowadził tu audyt na zlecenie ministra Bartosza Arłukowicza, orzekł, że Centrum to bankrut. Wtedy jeszcze dług wynosił ok. 200 mln zł. Obecny minister Konstanty Radziwiłł podczas strajku stwierdził, że działalność Centrum stoi pod znakiem zapytania.
Reklama
Kto jest winien tej sytuacji? Ministerstwo wskazuje wszystkich poprzedników. Jeden z nich – Bartosz Arłukowicz – obwiniał swego czasu fatalne zarządzanie. Zaś kierownictwo placówki jest pewne, że powodem jest brak należytej wyceny w pediatrii – leczenie kosztuje więcej, niż zwraca za nie państwo.
Dług narasta. W 2007 r. wynosił 68 mln zł, teraz jest blisko pięć razy większy. – Rośnie jak kula śnieżna, narastają głównie niepłacone odsetki – tłumaczy prof. Ryszard Grenda, przewodniczący Rady Naukowej Centrum i kierownik jednej z klinik.
Jego zdaniem wszystko zaczęło się, kiedy w 2008 r. wprowadzono jednorodne grupy pacjenta. Nowy sposób wyceny miał uprościć rozliczenia z NFZ. Sęk w tym, że kiedy szpital przyjmuje chorego, może rozliczyć tylko jedną chorobę. – Do nas trafiają bardzo często dzieci z wieloma schorzeniami. Absurd tej sytuacji polega na tym, że z założenia mamy być ośrodkiem, który powinien zająć się wszystkim na miejscu i wyleczyć ze wszystkiego – tłumaczy prof. Grenda. Tymczasem finansowanie szpital otrzymuje tylko za jedną chorobę.
– To pierwszy kardynalny błąd, nieuwzględniający specyfiki naszej placówki – uważa kierownik Kliniki Nefrologii, Transplantacji Nerek i Nadciśnienia Tętniczego. Kolejny to zbyt niskie finansowanie niektórych terapii. Sytuacja jest o tyle specyficzna, że blisko trzy czwarte pacjentów leczących się w Centrum cierpi na choroby przewlekłe, zaś wiele dzieci przebywa w szpitalu miesiącami.
– Są oczywiście takie świadczenia, które są dobrze finansowane, ale wiele przynosi deficyt. W sumie finansowanie jest o blisko 20 proc. za niskie w stosunku do ponoszonych przez nas kosztów – tłumaczy szef Rady Naukowej.
W październiku poprzedniego roku obecna dyrektor placówki Małgorzata Syczewska wyliczała, że w sumie mają 200 zakresów, które rozliczają z NFZ. I choć na większość są limity – NFZ płaci z góry za określoną liczbę – to powstaje wiele nadwykonań (czyli wykonanych ponad limit). – Nie możemy odmówić przyjęcia pacjenta, z którym np. nie daje sobie rady inny szpital, o mniejszym stopniu referencyjności. Jesteśmy właśnie po to, by takie przypadki przejmować – uważa prof. Grenda.
Zdaniem prof. Ryszarda Grendy problem był widoczny od lat. I nikt nie reagował. Albo reakcje były nieskuteczne. – Rozwiązania istnieją, ale żadna kolejna ekipa rządząca ochroną zdrowia nie chciała ich wprowadzić, choć propozycje padały od dawna – podkreśla.
Jedna z nich to wprowadzenie dwutorowego finansowania. Polegać mogłoby na tym, że częściowe finansowanie działalności (głównie tej związanej z technicznym utrzymaniem szpitala i poradni) powinno być pokrywane z budżetu państwa, zaś NFZ refundowałby koszty leczenia.
Innym pomysłem byłoby zwiększenie wyceny za punkt dla szpitali klinicznych i instytutów podległych MZ. Zasada jest taka: NFZ za każdą procedurę płaci określoną liczbę punktów. Wartość każdego to 52 zł. Poprzedni minister prof. Marian Zembala obiecał, że dla placówek o najwyższej referencyjności (czyli właśnie przyjmujących najbardziej skomplikowane przypadki) każdy punkt zwiększyłby się o złotówkę i wynosił 53 zł. Dzięki temu liczba punktów za daną procedurę wszędzie byłaby taka sama, tylko te najbardziej specjalistyczne szpitale otrzymywałyby więcej pieniędzy.
Rozwiązanie miało wejść od 2016 r. Nie weszło. W międzyczasie zmieniło się kierownictwo MZ.
Owszem, w styczniu (decyzją jeszcze poprzedniej ekipy) przyznano Centrum zastrzyk finansowy w wysokości 100 mln zł. To pieniądze „znaczone”, nie można ich przeznaczyć na leczenie czy zarobki dla lekarzy, tylko m.in. na poprawę infrastruktury. Środki nie zostały jeszcze wykorzystane, ale bez zmian systemowych – jak przekonują eksperci – nie przyniosą oczekiwanej poprawy.
Jednak część ekspertów uważa, że nie tylko niskie wyceny, lecz także brak dobrego zarządzania jest powodem fatalnego stanu. Kiedy cztery lata temu placówka zwróciła się do ministra Bartosza Arłukowicza o pomoc finansową, już wtedy dług wydawał się porażająco wysoki: 200 mln zł. Zarządzono przeprowadzenie audytu. Zrobili go m.in. dyrektorzy dobrze radzących sobie szpitali. I właściwie wskazano, że Centrum jest winne samo sobie. Fatalne kierowanie było widoczne na każdym kroku: brakowało umiejętnego zarządzania długiem (np. żaden z nakazów zapłaty nie został zaskarżony), Instytut nie prowadził też negocjacji z wierzycielami. Problemem były przestarzały sprzęt, brak gospodarowania nieruchomościami czy pilnowania dyscypliny budżetowej poszczególnych klinik.
Jeden z lekarzy międzyleskiej placówki dodaje, że gdyby mieli skupiać się na zarabianiu, nie przyjmowaliby wielu pacjentów. Bo są nieopłacalni. Jego zdaniem ministerstwo powinno zdawać sobie sprawę, że nie da się oszczędzać na leczeniu dzieci, np. urodzonych z dwoma sercami, leczonych dojelitowo czy po przeszczepie wątroby. Teraz np. Centrum przymierza się do kolejnego wyzwania: przeszczepu jelita.
Właściwie wszystkie instytuty podległe Ministerstwu Zdrowia – mające być sztandarowymi jednostkami – są na minusie. Nie tylko CZD. Obecny minister zdrowia Konstanty Radziwiłł obiecał, że sytuacja w CZD się poprawi. Jak? Mają zostać na nowo wycenione procedury pediatryczne. Większość wycen ma zostać podniesiona (dzięki zaoszczędzonym pieniądzom przy obniżaniu wyceny w kardiologii – jak tłumaczył minister). Jednak nie wszystkie, część – jak już wiadomo – może ulec obniżeniu.
Profesor Ryszard Grenda wspomina, jak wiele lat temu został poproszony o przygotowanie realnych kosztów terapeutycznej wymiany osocza (mówiąc potocznie, chodzi o oczyszczenie krwi). – Wyszło nam wówczas, że to około trzech tysięcy złotych. Wysłaliśmy pełne wyliczenia do Ministerstwa Zdrowia i czekaliśmy – opowiada lekarz. Po jakimś czasie eksperci otrzymali pismo, że resort bardzo dziękuje za pomoc i już ustalił nową wycenę: 2,1 tys. zł. Skąd taka kwota? Zastosowano algorytm. – Urzędnicy nam wytłumaczyli, że po prostu podzielili kwotę, którą ogółem dysponowali, przez przewidywaną przez ekspertów liczbę świadczeń i wyszło im 2,1 tys. zł, niezależnie od realnego kosztu procedury. Oby tak nie było i tym razem – mówi prof. Grenda.