Rząd PiS uznał, że metody poprzedników na walkę z hazardem były kiepskie. Ma więc własny pomysł, który uwzględnia zalegalizowanie ustawiania automatów poza kasynami. Tyle że zagrać będzie można wyłącznie w punktach Totalizatora Sportowego. Spółka otrzyma prawo do rozstawienia aż 60 tys. urządzeń. Dla porównania, na koniec 2010 r. – gdy ważne były jeszcze licencje sprzed wejścia w życie ustawy hazardowej z 2009 r. – legalnie działających automatów rozstawionych poza kasynami gry było 19 tys. Jeśli teraz Totalizator zdecydowałby się rozstawić jednorękich bandytów po równo w każdej z polskich gmin, znalazłoby się w nich po 25 urządzeń.
– Projekt przygotowany przez Ministerstwo Finansów jasno pokazuje, że rząd chce zrealizować cel fiskalny, a nie chronić obywateli przed skutkami uzależnienia od hazardu – komentuje adwokat Dawid Korczyński. Gdyby bowiem ustawodawcy rzeczywiście leżał na sercu los hazardzistów, zdecydowałby się na całkowity zakaz gier poza kasynami, a nie objęcie ich monopolem państwa.
– Cel jest tylko jeden: zwiększenie wpływów do budżetu – wtóruje Artur Górczyński, były poseł, ekspert rynku gier hazardowych. I dodaje, że monopolizacja rynku nie spowoduje wcale ograniczenia uzależnień, lecz ze względu na skalę przedsięwzięcia może nawet ryzyko popadnięcia w kłopoty zwiększyć.
Resort finansów uważa jednak, że pomysł prowadzenia gier przez Totalizator Sportowy jest najlepszy z możliwych. Z jednej strony bowiem nie zostanie zamknięty rynek, więc nie będzie problemu szarej strefy. Z drugiej dla państwowego monopolisty najważniejszy będzie nie zysk, lecz uczciwe prowadzenie działalności "ze szczególnym uwzględnieniem potrzeb zdrowotnych obywateli".
Według ministerstwa należy przyjąć, że liczba automatów w danym powiecie powinna wynikać z proporcji: jeden automat na każdy tysiąc mieszkańców. To by oznaczało, że początkowo zamiast 60 tys. urządzeń pojawi się ich niespełna 40 tys.