– Mogę z dużą odpowiedzialnością powiedzieć, że w tym roku umowa na projekt Wisła zostanie podpisana – deklarował jeszcze w marcu minister obrony Antoni Macierewicz. Jednak szanse na to, by faktycznie w ciągu najbliższych sześciu miesięcy zawarto porozumienie w sprawie kupna mającej chronić polskie niebo tarczy przeciwrakietowej średniego zasięgu, są iluzoryczne.

A miało być tak prosto i pięknie

Podczas ubiegłotygodniowej wizyty wiceministra Bartosza Kownackiego w Stanach Zjednoczonych przedstawiciele amerykańskiego Departamentu Obrony podtrzymali swoje stanowisko – czyli brak zgody na transfer technologii, na których zależy stronie polskiej. Jeszcze za ministra obrony Tomasza Siemoniaka z PO zdefiniowano ponad 60 zobowiązań, gdzie przy okazji zakupu zestawów Patriot polski przemysł zbrojeniowy miał zyskać określone technologie. Podzielono je na sześć części: administracja i zarządzanie produkcją; rozwój oraz serwisowanie systemu; dowodzenie, kierowanie i sensory; łączność; wyrzutnie, moduł przeładowania oraz pojazdy; amunicja. Wiadomo, że polski rząd chce pozyskać m.in. technologię produkcji półprzewodników na bazie azotku galu czy umiejętność budowy niskokosztowych rakiet ziemia – powietrze.
Reklama
Dwanaście z tych ponad 60 zobowiązań strona polska uznała za kluczowe: założenia są takie, że bez nich umowa nie zostanie zawarta. Choć właścicielem tych technologii są amerykańskie koncerny zbrojeniowe, to na ich udostępnienie musi się zgodzić amerykański rząd. Tymczasem Amerykanie zgadzają się na mniej niż połowę z 12 kluczowych obszarów, które nas interesują. Żadna ze stron na razie nie zamierza ustąpić i przez to negocjacje utknęły w martwym punkcie.
Jest jeszcze i taki problem, że nawet jeśli udałoby się nam wynegocjować transfer tych technologii, to możliwości ich absorpcji przez polski przemysł zbrojeniowy są ograniczone. Zwyczajnie jest mało zakładów, które są w stanie wdrożyć ewentualnie pozyskane technologie – a nasze doświadczenia związane z offsetem za samoloty F-16 są fatalne. Tak naprawdę, mimo że na papierze wszystko się zgadzało, nie udało się wówczas pozyskać żadnego znaczącego rozwiązania.

Może chcemy zbyt wiele?

Kolejną problematyczną kwestią jest IBCS, czyli zintegrowany system kierowania walką. Resort obrony w przedstawionym pod koniec marca Amerykanom zapytaniu ofertowym (letter of request) jasno zaznaczył, że chcemy pozyskać baterie Patriot właśnie z tym systemem. Trudnością jest to, że na razie jest on wciąż rozwijany i nie dysponuje nim nawet wojsko amerykańskie. Obecna, nieoficjalna propozycja Amerykanów przewiduje, że dwie pierwsze baterie patriotów właśnie z systemem IBCS Polska otrzymałaby w latach 2022–2023. Ale nawet to nie jest pewne, ponieważ trudno jest planować daty rozwoju jakiegoś produktu, a opóźnienia w programach zbrojeniowych są nad wyraz częste nie tylko w Polsce, ale również w Stanach Zjednoczonych. Trudno też realnie planować, kiedy nad Wisłę trafiłoby kolejnych sześć baterii patriotów. – Nie komentujemy toczących się negocjacji – usłyszeliśmy w resorcie obrony. Jednak to, że podpisanie jakiejkolwiek umowy w tym roku będzie olbrzymim wyzwaniem, potwierdza nawet nasz rozmówca z koncernu Raytheon.
Wydaje się, że w obecnym pacie negocjacyjnym możliwe są cztery scenariusze. Pierwszy to zmiana stanowiska w sprawie tych dwunastu technologii. Wydaje się jednak, że strona polska tego nie zrobi – Prawo i Sprawiedliwość zerwało negocjacje z Airbusem w sprawie śmigłowców Caracal oficjalnie właśnie z powodu słabej oferty offsetowej, tak więc przyjęcie słabej oferty offsetowej w ramach Wisły byłoby strzałem w kolano i wystawieniem się na krytykę opozycji. Z drugiej strony administracja amerykańska ma swoje zasady i rzadko się zdarza, by je dla kogokolwiek zmieniała. No, chyba że zostałby wywarty nacisk polityczny z najwyższych szczebli, ale to wydaje się mało realne. Nawet mając w pamięci zbliżającą się wizytę prezydenta Donalda Trumpa w Warszawie.
Drugi scenariusz to uruchomienie całego postępowania na tarczę przeciwrakietową Wisła od nowa. Wtedy do gry mogliby wrócić wcześniejsi konkurenci z obecnego postępowania, czyli produkowany przez Francuzów system SAMP/T oraz tworzony przez konsorcjum amerykańsko- -niemiecko-włoskie system MEADS. O ile trudno przewidzieć, kto by wygrał, to pewne jest to, że samo postępowanie trwałoby co najmniej dwa, trzy lata. I jeśli już, to umowę podpisałby kolejny rząd, a to dla obecnej ekipy jest trudne do zaakceptowania. Ale przy większej liczbie oferentów na pewno polski rząd miałby większe pole manewru i mógłby zawrzeć bardziej korzystną umowę. Choć obecnie negocjacje są na tak wstępnym etapie, że o cenie nawet nikt jeszcze na poważnie nie rozmawia, to na pewno łatwiej negocjować, gdy ma się alternatywę.

PiS się z tego nie wytłumaczy

Kolejną opcją jest możliwość rezygnacji z tarczy średniego zasięgu Wisła i postawienie w pierwszej kolejności na tarczę krótkiego zasięgu Narew. Tutaj możliwych oferentów jest znacznie więcej, system jest nieco prostszy. Ale pierwotnym założeniem było to, że polski przemysł przy zakupie Wisły pozyska technologie, które w dużej mierze samodzielnie pozwolą mu zbudować Narew. Mało realne jest założenie, że to będzie działać w drugą stronę – przy okazji zakupu Narwii, nauczymy się na tyle, że sami zbudujemy Wisłę.
Wreszcie czwarty, być może najbardziej prawdopodobny scenariusz jest taki, że w tej kadencji rządu nie podpiszemy żadnego poważnego kontraktu dotyczącego obrony polskiego nieba. Ale to politykom Prawa i Sprawiedliwości będzie bardzo trudno wyjaśnić wyborcom.