Sprawa dotyczy czynienia przygotowań w celu usunięcia przemocą poprzez fizyczną likwidację osoby pełniącej funkcję Ministra Obrony Narodowej – konstytucyjnego organu RP - brzmi odpowiedź, jaką "GW" orzymała z biura prasowego Prokuratury Krajowej.

Reklama

Przygotowania miały polegać na "zbieraniu informacji dotyczących miejsca zamieszkania i wykonywania czynności urzędowych wymienionej osoby".

O co chodzi? Jak podaje "Gazeta Wyborcza", śledztwo zaczęło się od... wpisu na Facebooku. Z dziennikarzami skontaktował się proszący o anonimowość mieszkaniec Poznania. Pod koniec lipca odebrał wezwanie na przesłuchanie w poznańskim komisariacie.

Reklama

Miałem być świadkiem w sprawie prowadzonej przez komendę wojewódzką w Krakowie (...) Kiedy sprawdziłem, jakiego przestępstwa dotyczy sprawa, zamarłem - powiedział "GW" poznaniak.

Okazało się, że policjanci wskazali ten sam artykuł kodeksu karnego, z którego sądzony był Brunon Kwiecień, naukowiec z Krakowa, który chciał wysadzić Sejm.

Poznaniak w czasie przesłuchania dowiedział się, że sprawa dotyczy wpisów na Facebooku z lutego bieżącego roku.

Reklama

Jeden z internautów miał pytać, czy ktoś wie, gdzie mieszka Antoni Macierewicz. Inny miał odpowiedzieć, żeby dał sobie spokój, bo i tak "sprawa zostanie załatwiona" - czytamy na łamach "Gazety Wyborczej".

Policjantka pytała, czy to ja zamieściłem ten wpis, ale nawet mi go nie pokazała. Zaprzeczyłem. Nie mam konta na Facebooku, nie udzielam się w internetowych dyskusjach. Nigdy nie planowałem z nikim o planowaniu zamachu na Macierewicza. Nie wiem dlaczego akurat mnie wezwano. Policjantka mi tego nie wyjaśniła. Miała przed sobą faks z Krakowa z listą pytań do mnie. Powiedziała tylko, że w Poznaniu mają do przesłuchania jeszcze kilka osób - powiedział "GW" mężczyzna.

Dziennikarze ustalili, że śledztwo wszczęto 16 marca, tuż po wypadku kolumny aut z Macierewiczem pod Toruniem. Prokuratura poinformowała, że zarzuty postawiono jednej osobie. Nie wiadomo jednak, czego dotyczą.

Gdyby sprawa była poważna, z pewnością zajmowałaby się nią ABW, nie policja. Podejrzany zostałby zatrzymany i przewieziony do Krakowa, a świadków przesłuchiwano by w Krakowie, żeby utrzymać śledztwo w tajemnicy. Tak było ze sprawą Kwietnia - mówi "GW" jeden z prokuratorów.

Zrobienie ze zwykłego wpisu w internecie sprawy o przygotowanie do "fizycznej likwidacji" jest potężnym nadużyciem i dowodem nadgorliwości prokuratury. Jest niemal pewne, że jeśli dojdzie do aktu oskarżenia, ten zarzut zostanie osłabiony - dodaje inny prokurator.