Powoli w starciu z tymi chorobami uzyskujemy przewagę, czego przykładem jest chociażby ubiegłoroczny Nobel z medycyny przyznany Jamesowi Allisonowi oraz Tasuku Honjo za „odkrycie terapii przeciwnowotworowej poprzez hamowanie negatywnej regulacji immunologicznej”. Dzięki ich pracy w wojnie z nowotworami uzyskaliśmy potężnego sojusznika – nasz własny układ odpornościowy. Ale leczenie raka to tylko jedna strona medalu, drugą jest diagnostyka. Im wcześniej choroba zostanie wykryta, tym większe mamy szanse na wyzdrowienie.
Niestety, niektóre metody wykrywania nowotworów bywają uciążliwe dla pacjentów. Oprócz ultrasonografii są to również różnego rodzaju „-skopie”, badania za pomocą maleńkich kamer, które nie należą do najprzyjemniejszych. Dlatego test opracowany na Uniwersytecie Gdańskim zwiastuje prawdziwą rewolucję – przynajmniej jeśli chodzi o nowotwory układu moczowego. – Nam wystarczy tylko kropla moczu. Żadnych zabiegów, żadnego dyskomfortu – cieszy się prof. Adam Lesner z Uniwersytetu Gdańskiego (UG).
Test polega na dodaniu do moczu pacjenta związku, który reaguje z białkami pojawiającymi w urynie pod wpływem nowotworu. Wynik reakcji można zaobserwować gołym okiem: próbka zaczyna świecić na żółto. – W pewnym sensie nasz test jest podobny do próby ciążowej: w niej markery reagują na hormon HCG, a u nas na pewne białka. Pomimo tych różnic efekt jest ten sam, bo w wyniku reakcji chemicznej pojawia się charakterystyczna barwa moczu – tłumaczy dr Natalia Gruba z UG.
Co ciekawe, nauka nie dysponuje pełnym zestawem białek, które przedostają się do moczu, jeśli nowotwór zaatakuje układ odpowiedzialny za jego transport i przechowanie. Gdybyśmy mieli taką wiedzę, to teoretycznie taki związek – który pod wpływem reakcji rozpada się, a jego produkty pochłaniają światło danej barwy – można byłoby zaprojektować lub wybrać z olbrzymiej bazy znanych nam związków chemicznych. Zamiast tego naukowcy musieli uciec się do sprytniejszej metody: porównywali, co działo się z próbkami moczu osób zdrowych i chorych po dodaniu określonych klas związków. Jeśli zachodziła różnica między jedną a drugą grupą próbek, badacze wiedzieli, że są na dobrym tropie. Przy czym nie musieli sprawdzać każdej substancji z osobna, bo podobieństwa chemiczne między wieloma związkami sprawiają, że często zachowują się one analogicznie.
Reklama
W ten sposób drogą eliminacji początkowy katalog ok. 10 tys. związków był stopniowo zawężany, co po roku zaowocowało wyłonieniem obiecującego kandydata. I to on jest dodawany do próbki moczu pobranej od pacjenta. – Proszę zauważyć, że w ten sposób nie musimy nawet wiedzieć, czy zidentyfikowany przez nas związek reaguje z jednym, trzema czy pięcioma różnymi białkami. Interesuje nas wyłącznie ich aktywność – mówi prof. Lesner.
W pewnym sensie można to porównać do detektywistycznej roboty, tyle że zamiast łapać przestępcę na gorącym uczynku, szukamy śladów wskazujących na jego obecność. I to bardzo pewnych tropów, bo test sprawdza się w 90 proc. przypadków. – Zdarzyło nam się nawet dwa razy, że pacjent po użyciu naszego markera uzyskał wynik wskazujący na obecność nowotworu, choć inne metody diagnostyczne temu przeczyły. Niestety, po pół roku okazywało się, że pacjenci ci mają raka. Nasz test potrafi więc wykrywać chorobę na bardzo wczesnym etapie – wskazuje prof. Lesner.
Taka skuteczność sprawiła, że wynalazek spotkał się z zainteresowaniem biznesu. O szczegółach ewentualnej transakcji na razie nie można mówić, zresztą transfer technologii nie jest zadaniem naukowców. – To nie jest nasz ostatni test, którym będziemy się chwalić – mówi się prof. Lesner.