Wygląda na to, że syn Jana Jarosza po prostu order wyłudził – mówi "Gazecie Wyborczej" rodzina Jaroszów ze Stańkowej k. Łososiny Dolnej, której członkowie w czasie wojny ukrywali aż 14 Żydów. To ich reakcja na to, co stało się 25 marca w Kancelarii Prezydenta, gdy Andrzej Duda wręczał odznaczenia za pomoc Żydom. Krzyże Komandorskie Orderu Odrodzenia Polski dostali - jak wynika z oświadczenia urzędników - "Franciszek Jarosz, razem z członkami swojej rodziny: Janem, Marią oraz córką Stanisławą Liptak". W imieniu Jana Jarosza odebrał odznaczenie jego syn Piotr.

Reklama

Okazało się jednak, że z wyjątkiem nazwiska, nic Jana Jarosza z bohaterską rodziną nie wiąże. Zasługi, za jakie nagrodzono naszych rodziców i dziadków, zostały przypisane komuś obcemu mówi wnuczka Franciszka, Ewa Pietrzyk. Opowiada, że jej ojciec, Józef Jarosz, otrzymał podobne odznaczenie rok temu. Wtedy zgłosił się do niej Jan Piotr Jarosz i obiecał, że sprawi, by cała rodzina, która brała udział w ratowaniu Żydów, dostała ordery.

Ponownie spotkali się z nim w Kancelarii Prezydenta. Powiedział nam, że także odbiera medal, w imieniu ojca. Kiedy jednak zobaczyliśmy, że odbiera gratulacje za działania naszego ojca, w których nie brał udziału, zamarliśmy - dodaje Pietrzyk. Jan Piotr Jarosz obiecywał, że sprawę załatwi, jednak przestał odbierać telefony.

Na jaw wyszło też dziwne zachowanie prezydenckich urzędników. Zamiast odebrać odznaczenie zmienili tylko laudację, że Jan Jarosz był żołnierzem AK, który pomagał zabezpieczać teren przed Niemcami. W to jednak nie wierzą historycy - ich zdaniem, nie ma żadnych dokumentów, potwierdzających tę tezę.