W ich miejsce wchodzą jednak… Polacy.
Z ustaleń DGP wynika, że prokuratura i CBŚP rozpracowały niedawno struktury złożonej z Polaków zorganizowanej grupy przestępczej, która dostarczała towary do podwarszawskiej Wólki Kosowskiej. Zatrzymano siedem osób, cztery z nich trafiły za kraty na trzy miesiące.
Wszystkim grozi nawet 10 lat więzienia. Mózgiem organizacji okazał się Janusz R., były pracownik agencji celnej. Sieć powiązanych ze sobą osób i firm, które brały udział w procederze, sięga Turcji, Czech, Słowacji, Węgier i Dalekiego Wschodu.
Były celnik rozkręcił działalność, którą do tej pory parali się w Polsce Azjaci. Prokuratura podejrzewa go o kierowanie grupą przestępczą, a lewy biznes szacuje na setki milionów złotych.
Podwarszawska Wólka Kosowska od początku lat 90. jest solą w oku skarbówki, policji i służb specjalnych. Działające tam centra handlowe były odbiorcą przemycanych z Azji towarów. Biznes kontrolowały mafie – głównie wietnamskie. Największe z nich udało się w ostatnich latach rozbić, ale przestępczy proceder długo nie czekał na chętnych gotowych do przejęcia pałeczki.
Z ustaleń DGP wynika, że pod koniec października funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego Policji (CBŚP) z Ostrołęki na polecenie stołecznej prokuratury regionalnej (PR) zatrzymali siedem osób, które importowały znaczne ilości towaru pochodzenia azjatyckiego i nie płaciły od tego należnego VAT. Z dotychczasowych ustaleń śledczych wynika, że zorganizowana grupa przestępcza uszczupliła wpływy podatkowe do kasy państwa na kwotę co najmniej 25,6 mln zł.
– Członkowie ujawnionej grupy przestępczej działali w celu osiągnięcia korzyści majątkowej w okresie od co najmniej stycznia 2014 r. do lutego 2017 r. w Warszawie i innych miejscach na terenie woj. mazowieckiego oraz śląskiego, zajmując się sprowadzaniem z Chin i innych krajów azjatyckich towarów w postaci odzieży oraz obuwia, który sprzedawany był na terenie Polski – głównie w podwarszawskiej Wólce Kosowskiej – potwierdza nasze informacje Agnieszka Zabłocka-Konopka, rzecznik PR.
Szczegółów odnośnie do personaliów zatrzymanych prokuratura nie ujawnia. Cztery osoby z siedmiu decyzją sądu trafiły do aresztu tymczasowego na trzy miesiące. Wszystkim grozi do 10 lat wiezienia oraz kary grzywny. Prokuratorzy zabezpieczyli ich majątek m.in. luksusowe porsche panamera i liczne nieruchomości na terenie całego kraju.
– Rozbity został trzon grupy przestępczej i zatrzymano osoby, które były organizatorami całego procederu. Kolejne zatrzymania to kwestia czasu. Zwraca uwagę to, że główni podejrzani to Polacy. Do tej pory w Wólce Kosowskiej, jeśli pojawiali się nasi obywatele, to byli raczej na usługach mafii pochodzących z Azji. Tutaj widać, że Polacy próbują wypełnić lukę, która się pojawiła – mówi nam osoba znająca szczegóły prowadzonego śledztwa. Z naszych informacji wynika, że w skład grupy wchodzą też obywatele Azji, Turcji, Czech, Słowacji i Węgier.
– Tworzą międzynarodowe grupy przestępcze, siatki powiązanych osób i podmiotów – podkreśla źródło.
Procedura celna 4200
Mózgiem działającej grupy – według naszych informatorów – był Janusz R., w przeszłości wieloletni pracownik jednej z agencji celnych. Znał więc wszystkie luki i możliwości wprowadzenia w błąd fiskusa.
– Mężczyzna w podległej sobie grupie przypisywał jej członkom poszczególne role – mówi nasz rozmówca.
W areszcie siedzi on i jeszcze trzech mężczyzn. Łagodniejsze środki zapobiegawcze – poręczenie majątkowe i zakaz opuszczania kraju – zastosowano wobec trzech kobiet. Z naszych ustaleń wynika, że jedna z nich jest w ciąży. Dwie z nich to księgowe.
Nasze źródła wskazują, że Janusz R. regularnie otrzymywał zlecenia sprowadzenia do Polski towarów z Azji na rzecz nabywców prowadzących biznes głównie w Wólce. Towary trafiały drogą morską do Hamburga, a następnie były odprawiane w procedurze celnej 4200, która pozwala dopuścić importowane dobra do obrotu bez VAT, w przypadku kiedy dostawa jest do innego kraju Unii Europejskiej.
– Nadużycia w procedurze celnej to jedne z częściej spotykanych w naszej pracy. Tutaj mamy często wyłudzenia VAT penalizowane z kodeksu karnego skarbowego z par. 56 i 62, czyli oszustwa podatkowego i naruszenia procedury rachunkowej – mówi nam funkcjonariusz celno-skarbowy, który brał udział w kontrolach i zatrzymaniach w Wólce Kosowskiej. Tym razem CBŚP i prokuratura rozpracowały grupę bez pomocy Krajowej Administracji Skarbowej.
Towar z Hamburga był odprawiany na miejscu albo – w zależności od tego, co było importowane – w Holandii, Wielkiej Brytanii, ale także w urzędach celnych w Gdańsku, Zielonej Górze, Poznaniu czy oddziale w Świecku.
Międzynarodowa skala
– W stosowanym mechanizmie ważne było, aby wartość celna deklarowanych odpraw była jak najniższa i nie została podwyższona przez służby celne. Szacujemy, że skala całego zjawiska mogła być bardzo duża, bo w samym tylko Rotterdamie podmioty kontrolowane przez R. mogły odprawiać dziennie od kilku do kilkunastu kontenerów z Azji. To daje wartość liczoną w setkach milionów złotych – mówi nam funkcjonariusz zaangażowany w rozpracowywania grupy.
Nasi informatorzy wskazują, że w toku śledztwa udało się ustalić, że Janusz R. dysponował szerokimi kontaktami zarówno w kraju, jak i za granicą. Dzięki temu zorganizował całą siatkę firm na tzw. słupy, czyli podstawione osoby.
– Opłacał transport towarów, koszty odprawy, w tym cło. Brał też na siebie ryzyko dodatkowych nieprzewidzianych kosztów, gdyby się okazało, że celnicy zdecydują się jednak podwyższyć wartość towarów – twierdzi nasz rozmówca.
R. po sprowadzeniu importu do kraju otrzymywał od nabywców dokumenty transportu będące podstawą do wystawienia dokumentów sprzedażowych, które następnie trafiały do agencji celnych. W dokumentach pojawiały się fikcyjni sprzedawcy i nabywcy. Towar miał trafiać do Czech i na Słowację, więc VAT w Polsce nie musiał był płacony. Jednak jego faktycznym miejsce docelowym była podwarszawska miejscowość.
– Był sprzedawany u nas poza jakąkolwiek ewidencją i na sfałszowanych dokumentach – podkreśla funkcjonariusz. Wartość jednego kontenera skierowanego do odprawy wahała się od 5 do 11 tys. dol., ale według naszych źródeł miała być nawet dziesięciokrotnie większa.
Towar trafiał z firm azjatyckich, które – jak ustalili śledczy – były prawdopodobnie powiązane ze współpracownikami R.
– Podmioty w kraju zarejestrowane na słupy, które były odbiorcami importu, oficjalnie nie mają związków z mózgiem całego procederu, ale zgromadzony materiał dowodowy wskazuje, że to R. faktycznie zarządzał ich działalnością – zlecał przelewy czy korespondencję do urzędów celnych – mówi nasze źródło.
Do budżetu nie trafiał VAT od słupów, bo te pozorowały działalność gospodarczą i deklarowały, że towar będzie dalej sprzedawany w ramach wewnątrzwspólnotowej dostawy towarów, która objęta jest 0-proc. stawką VAT. Słupy nie były rzeczywistymi dysponentami towaru, bo od nich trafiał do faktycznych odbiorców i następnie jako "legalny" do sprzedaży w całym kraju.
Wierzchołek góry lodowej
Mała podwarszawska wieś Wólka Kosowska stała się symbolem wielkiego biznesu. Nie tylko tego legalnego, ale również związanego z działalnością mafii, głównie wietnamskiej i chińskiej. Najczęstszy proceder to import towarów z Dalekiego Wschodu, które powinny trafić do innych krajów UE, ale najczęściej zostają w podstołecznej miejscowości i trafiają na sfałszowanych dokumentach do legalnego obrotu. Traci na tym budżet państwa, bo wewnątrzwspólnotowa dostawa towarów objęta jest zerowym VAT, o ile towar faktycznie opuści Polskę. Nasi rozmówcy ze skarbówki szacują, że przez lata fiskus stracił w Wólce Kosowskiej miliardy złotych należnych podatków. To jednak tylko wierzchołek góry lodowej, bo podobne centra handlu hurtowego i detalicznego funkcjonują w wielu miejscach kraju. Do najsłynniejszych należą znajdujące się w okolicy Łodzi Rzgów i Tuszyn czy Jaworzno. Przez lata służby skarbowe i policja dość biernie podchodziły do kwitnącego tam „biznesu”, który rozwijał się w hermetycznym azjatyckim środowisku. Wzmożone kontrole przyszły dopiero wraz z powstaniem Krajowej Administracji Skarbowej 2,5 roku temu. Rok temu dyrektor departamentu zwalczania przestępczości ekonomicznej, a obecnie wiceszef KAS Piotr Dziedzic w wywiadzie dla DGP informował, że roczne obroty w Wólce Kosowskiej sięgały kilkunastu miliardów złotych, a wpływy z podatków zaledwie 50–60 mln zł. W połowie 2018 r. udało się rozbić tam gang, który jest podejrzewany o wyprowadzenie z Polski ok. 5 mld zł. Podejrzani mieli zorganizowaną sieć kurierów rozwożących towar, przekupione osoby w bankach, dzięki czemu udało im się obejść przepisy związane z praniem brudnych pieniędzy i transferować środki za granicę. Grupa, podobnie jak wiele rozbitych w ostatnich latach, "zarabiała" na oszustwach podatkowych związanych z VAT.