37-letnia Magdalena Biesiadzińska z Bydgoszczy chorowała na nerki od 18 lat, od 15 czekała na nową nerkę. Jej własne dawno przestały pracować, co drugi dzień trafiała na dializę do szpitala. W końcu: cud! - jest dawca, jest nadzieja na normalne życie. Starszy mężczyzna z Radomia zmarł nagle, na udar. Jak mówiła rodzina, nigdy nie chorował. Stał się dawcą: dwie nerki dostały kobiety, wątrobę chirurdzy przeszczepili mężczyźnie.
Magdzie Biesiadzińskiej wszczepiono nową nerkę w Szpitalu Dzieciątka Jezus w Warszawie. To był styczeń 2007. Dziś kobieta walczy o życie w Szpitalu Uniwersyteckim w Bydgoszczy. Przed kilkoma dniami lekarze musieli usunąć jej przeszczepioną nerkę. "Usunięto też jajnik, fragment jelita grubego" - mówi mąż Magdaleny Paweł Biesiadziński. - "Miała trzy ciężkie operacje".
Okazało się, że w jej organizmie rozwinął się rak. Przy pobieraniu narządów nic nie wskazywało na to, że dawca może mieć złośliwy nowotwór. "Lekarzy zaniepokoiły jakieś zgrubienia nadnerczy" - opowiada mąż. Na wszelki wypadek wysłali więc nadnercze do badania histologicznego.
Na wynik takiego badania tkanek czeka się jednak kilka dni. Narząd przeznaczony do przeszczepu tak długo czekać nie może. Nerkę do transplantacji można przechować maksymalnie 24 godziny.
Wówczas okazało się, że dawca miał raka. Konsylium lekarskie zaleciło pacjentom natychmiastowe usunięcie przeszczepionych organów. Chorzy jednak, w tym Magda Biesiadzińska, nie zgodzili się.
Mąż pani Magdy mówi, że nie ma pretensji do lekarzy, ale do dwóch chirurgów, którzy pobierali organy, ma żal: "Chcę walczyć o to, żeby moja żona była zdrowa i żeby takie sytuacje się nie powtarzały" - mówi Paweł Biesiadziński.
Jak wynika z amerykańskich danych, od 1994 do 2001 roku, na ponad 108 tysięcy przeszczepów nowotwór rozwinął się w 21 przypadkach. Dwoje pozostałych biorców narządów czuje się dziś dobrze.