W opinii śledczych, uczestnicy zorganizowanego przez środowiska narodowe zgromadzenia pod hasłem "Stop współczesnej Targowicy. Manifestacja w obronie wartości narodowych i patriotycznych" nie dopuścili się przestępstwa. Sposób wyrażania przez nich poglądów prokuratura oceniła krytycznie w kategoriach moralno-etycznych.

Reklama

Trwa ładowanie wpisu

Szef delegacji, europoseł Andrzej Halicki (PO) ocenił, że jest to "skandaliczna decyzja politycznej prokuratury". Nie zostawimy tej sprawy w ten sposób. Zachęcanie do linczu jest naprawdę groźne - powiedział. Dodał, że PO zamierza złożyć zażalenia do prokuratury oraz zaskarżyć sprawę we właściwym sądzie. Przygotowują to prawnicy. Zrobimy to także ze wsparciem kancelarii prawnych. Stronami są tutaj obecni - wskazał polityk.

Europoseł Janusz Lewandowski (PO) również ocenił, że umorzenie śledztwa jest skandalem. Choćby śmierć (prezydenta Gdańska) Pawła Adamowicza uczy, jak krótka jest droga od linczu symbolicznego do morderstwa rzeczywistego. To jest przyznanie bezkarności wszystkim, którzy politykę pojmują jako mowę nienawiści - zaznaczył.

Zdaniem europosłanki Róży Thun (PO) prokuratura "pokazała jeszcze raz swoją polityczną twarz". To pokazuje, w jak niezwykle niebezpiecznym kierunku rozwija się praworządność w Polsce. (...) Swoją decyzją prokuratura mówi, że lincz jest czymś akceptowalnym. To jest niezwykle niebezpieczne dla polskiego społeczeństwa. Nie możemy tak tego zostawić, bo takiego przyzwolenia w społeczeństwie być nie może - wskazała. Dodała, że zamierza zaskarżyć decyzję prokuratury.

W konferencji wziął też udział Krzysztof Hetman (PSL), który powiedział, że solidaryzuje się z koleżankami i kolegami. Każdy przyzwoity Polak powinien dziś protestować przeciwko tej decyzji, bo to jest jawne nawoływanie do przemocy w życiu publicznym. Chciałbym, aby pan minister (sprawiedliwości Zbigniew) Ziobro powiedział publicznie, co zrobiłby w sytuacji, gdyby na takiej szubienicy zawisł portret Jarosława Kaczyńskiego. Chciałbym, aby też odpowiedział na drugie pytanie - co powiedziałaby jego rodzina, żona i dzieci, gdyby zobaczyły jego portret wiszący na szubienicy - mówił polityk.

Postępowanie było prowadzone pod kątem art. 119 Kodeksu karnego, który mówi o stosowaniu przemocy lub groźby bezprawnej wobec grupy osób lub poszczególnej osoby z powodu jej przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, politycznej, wyznaniowej lub z powodu jej bezwyznaniowości. Może za to grozić od 3 miesięcy do 5 lat więzienia.

Reklama

- Z ustaleń śledztwa wynika, że nie doszło do przestępstwa z art. 119 par. 1 Kodeksu karnego, w szczególności stosowania gróźb bezprawnych z powodu przynależności politycznej. Celem 20-minutowego zgromadzenia było wyrażenie krytyki wobec działań tych europarlamentarzystów, którzy głosowali za przyjęciem negatywnej wobec Polski rezolucji Parlamentu Europejskiego – przekazała we wtorek PAP rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Katowicach Marta Zawada-Dybek.

- Krytyka wiązała się przy tym ze sposobem głosowania, a nie przynależnością polityczną europosłów. Jak ustalono, żaden z uczestników manifestacji nie kierował wobec polityków gróźb i nie nawoływał do popełnienia przestępstwa ani nie wypowiadał się personalnie na temat europosłów – dodała prok. Zawada-Dybek.

Jak podaje prokuratura, "inscenizacja" polegająca na wieszaniu portretów polityków na konstrukcjach naśladujących szubienice, "miała charakter symboliczny, nawiązujący do historycznych wydarzeń z XVIII wieku, a utrwalonych na obrazie Jana Piotra Norblina". "W intencji organizatorów inscenizacja miała ukazać analogię między działalnością konfederacji targowickiej i głosowaniem europosłów, a jej symboliczny charakter podkreślał w przemówieniu jeden z organizatorów happeningu" – podała prokuratura.

Śledczy zaznaczyli, że sposób wyrażania przez uczestników happeningu poglądów i niezadowolenia należy ocenić bardzo krytycznie w kategoriach moralno-etycznych, jednak nie pozwala na ściganie karne.

"Zgodnie z orzecznictwem Europejskiego Trybunału Praw Człowieka wolność słowa obejmuje bowiem nie tylko przychylnie przyjmowane wypowiedzi, lecz także te, które " - wskazała prokuratura.

Parlament Europejski przyjął w połowie listopada 2017 r. rezolucję wzywającą polski rząd do przestrzegania postanowień dotyczących praworządności. PE wyraził m.in. zaniepokojenie proponowanymi zmianami w przepisach dotyczących polskiego sądownictwa, które "mogą strukturalnie zagrozić niezawisłości sądów i osłabić praworządność w Polsce". W dokumencie znalazł się też apel PE do polskiego rządu, by potępił "ksenofobiczny i faszystowski" Marsz Niepodległości.

Przeciwko rezolucji głosowali europosłowie PiS, SLD wstrzymało się od głosu, eurodeputowani PSL nie wzięli udziału w głosowaniu. Większość PO wstrzymała się od głosu, ale sześciu europosłów poparło ten dokument. Byli to: Michał Boni, Danuta Huebner, Danuta Jazłowiecka, Barbara Kudrycka, Julia Pitera i Róża Thun. To ich zdjęcia uczestnicy manifestacji zawiesili na szubienicach. Przedstawiciele środowisk narodowych zorganizowali ją 25 listopada 2017 r. na placu Sejmu Śląskiego; w zgromadzaniu wzięło udział kilkadziesiąt osób.

Podczas śledztwa przesłuchano w charakterze świadków uczestników i organizatorów manifestacji oraz funkcjonariuszy policji. Od straży miejskiej i policji uzyskano dokumentację przebiegu manifestacji. W aktach jest także dokumentacja związana ze zgłoszeniem manifestacji w stosownych urzędach oraz zarejestrowane przez stacje telewizyjne filmy. W śledztwie przesłuchano także pokrzywdzonych europosłów. Mówili oni, że po happeningu otrzymywali maile i telefony kierowane do ich biur poselskich, a zawierające treści znieważające lub o charakterze gróźb.

W marcu br. politycy Platformy Obywatelskiej zarzucili prokuraturze opieszałość i wyrażali zdziwienie, że organizatorom happeningu nie przedstawiono jeszcze zarzutów. Róża Thun oświadczyła, że europosłowie obawiają się o swoje zdrowie i życie. Zawieszenie wizerunków na szubienicach określiła jako "symboliczną egzekucję".