Szpitale są przepełnione, a obrony przed rotawirusem nie ma. W polskiej służbie zdrowia brakuje bowiem pieniędzy na izolatki dla najmłodszych - pisze "Metro". "Wezwaliśmy lekarza do domu. Po minucie zaczął wypisywać skierowanie z rozpoznaniem rotawirusa. Nie ma żartów - jeśli nie będzie pić, trzeba jechać - przestrzegł. Czuwaliśmy całą noc, co kwadrans podając córeczce pić. Udało się" - opowiada Grzegorz Michalak, ojciec 14-miesięcznej Agnieszki.

Reklama

"W ciągu kilku dni mimo szybkiej informacji przekazanej rodzicom, zachorowało kilkanaścioro dzieci, także opiekunki. To była prawdziwa epidemia" - powiedziała właścicielka niepublicznego żłobka na Ursynowie.

"Metro" sprawdziło placówki z całego kraju przyjmujące małe dzieci. Na 20 ani jedna nie uniknęła wirusa. Fora internetowe rodziców zapełniły się notkami o objawach choroby. Lekarze potwierdzają historie przekazywane przez rodziców. Do warszawskich szpitali przy ulicy Litewskiej, Działdowskiej, Wołoskiej każdego dnia trafiają dziesiątki maluchów z biegunką, wymiotami i gorączką.

"To klasyczne objawy zainfekowania rotawirusami. Właśnie zaczął się na nie sezon" - wyjaśnia Robert Krawczyk ze Szpitala Dziecięcego przy ul. Litewskiej w Warszawie. U starszych dzieci choroba jest niegroźna. Jednak u najmłodszych może prowadzić do odwodnienia i wtedy jest konieczna pomoc w szpitalu