Dokument przygotowywany w ekspresowym, dwumiesięcznym tempie, we wtorek trafił do Ministerstwa Obrony Narodowej, jego treść poznali minister Bogdan Klich oraz Dowództwo Wojsk Lotniczych. Dziś zostanie odtajniony i upubliczniony, ale specjaliści, którzy widzieli raport, mówią DZIENNIKOWI jasno: nie wszyscy winni katastrofy, zginęli w niej. "Raport jednoznacznie ocenia, że wina leży po stronie pilota, ale on jest ostatnim ogniwem w łańcuchu błędów" - mówi ekspert i wykładowca w jednej ze szkół wojskowych. "W tej sprawie złamano niemal wszystkie procedury" - dodaje.
Wiadomo, że do katastrofy doszło 23 stycznia na wojskowym lotnisku w Mirosławcu, gdy przewożący 16 wyższych oficerów samolot podchodził po raz drugi do lądowania. Wcześniej pilot miał problemy z dostrzeżeniem lotniska - była noc, padał deszcz, a chmury były bardzo nisko, tylko 90 metrów nad ziemią. Tymczasem zdaniem ekspertów wieża lotów popełniła kardynalny błąd - nie powinna pozwolić na drugie podejście, po tym jak pilot przerwał pierwsze. Zamiast próbować posadzić CASĘ drugi raz, powinien lądować na pobliskim lotnisku w Świdwinie, gdzie warunki pogodowe były lepsze i dokąd transportowiec, i tak miał polecieć z Mirosławca.
Nawet sama procedura drugiego podejścia do lądowania odbyła się z naruszeniem reguł. Samolot powinien odlecieć na ok. 20-25 km od Mirosławca, wzbić się na 500 metrów i precyzyjnie nadlecieć nad pas startowy. Tak się nie stało - pilot zaledwie tysiąc metrów przed lotniskiem korygował kurs raptownym skrętem, w trakcie którego runął na ziemię. Zdaniem części ludzi, z którymi rozmawialiśmy, przyczyna katastrofy leży również w sposobie kontaktowania między załogą CASY a wieżą kontroli. "Pilot albo nie słuchał poleceń nawigatora, albo nawigator na wieży za późno zareagował, widząc, że samolot zbacza z kursu, podchodząc do lądowania" - mówi nam jeden z byłych lotników.
Twórcy raportu stawiają też inne oskarżenie: winę za niedopilnowanie lotu ponosi ich zdaniem Centrum Operacji Powietrznych, zajmujące się nadzorem ruchu lotniczego. "Według procedur Centrum powinno niejako prowadzić lot, a tymczasem stanowisko dowodzenia dowiedziało się o katastrofie, kiedy maszyna spadła" - mówi jeden z naszych rozmówców.
Część konsekwencji możemy poznać już wkrótce. Niemal wszyscy nasi rozmówcy wskazują na jedną: za wypadek głową zapłaci ktoś z wyższego dowództwa. "W lotnictwie zapanował paniczny strach" - mówi ekspert, który był blisko prac komisji. Ustalenia jej członków pchną też do przodu prokuratorskie śledztwo w sprawie wypadku. "To będzie dla nas bardzo istotny dowód" - mówi szef prokuratury wojskowej w Poznaniu płk Tadeusz Cieśla.
p
MAŁGORZTA PIETKIEWICZ: Raport komisji badającej tragedię CASY wkrótce ujrzy światło dzienne. Kto powinien się go bać?
EKSPERT DS. LOTNICZYCH*: W siłach powietrznych panika jest skrajna. Nie ma wątpliwości, że polecą głowy, a śledczy tylko czekają na publikację raportu, bo jego ustalenia będą wiążące.
W środowisku mówi się, że głowy mogą polecieć wśród naprawdę wysokich oficerów.
Tak się mówi i wszyscy w napięciu oczekują decyzji. Przecież minister obrony już miesiąc temu chciał odwołania dowódcy wojsk lotniczych gen. Andrzeja Błasika, ale nie zgodził się prezydent. Po publikacji raportu pewne ruchy kadrowe staną się oczywiste.
Będą zarzuty prokuratorskie?
Jestem o tym przekonany, widziałem pierwszą wersję raportu i ona nie pozostawiała wątpliwości, kto ponosi odpowiedzialność za to tragiczne wydarzenie.
Kto zawinił?
Według procedur lot CASY powinno było nadzorować Centrum Operacji Powietrznych. Nie zrobiło tego. To niewyobrażalny skandal – pamiętajmy, kto był na pokładzie. Kolejny fakt to drugie podejście do lądowania. Jego w ogóle nie powinno być, a jeśli już, to zgodnie z procedurami. Podczas lotu pilot decyduje o wszystkim, ale zgodę na manewry daje wieża kontroli lotów. Ktoś pozwolił pilotowi na złamanie procedur.
Czy ta katastrofa wpłynie na reformę wojsk lotniczych?
Restrukturyzacja była zapowiedziana dawno, konsekwencje katastrofy pewnie ją przyspieszą. Pytanie tylko, czy zmiany pójdą w dobrym kierunku. Niektórzy oficerowie już sobie ostrzą pazury na stanowiska. To brzmi okrutnie i nieludzko, ale ten wypadek dokonał wymiany pokoleniowej w polskim lotnictwie.
*Ekspert ds. lotniczych, któremu pokazano raport. Rozmówca zastrzegł sobie anonimowość.