Wszystko przez to, że NFZ przeznaczył zbyt mało pieniędzy na porody i szpitale zlikwidowały część miejsc na oddziałach położniczych, zamieniając je np. na geriatryczne. A źle zaplanował wydatki dlatego, że Główny Urząd Statystyczny prognozował na najbliższe cztery lata potężny niż demograficzny, a w rzeczywistości liczba porodów wzrasta o 12 tysięcy rocznie.

Reklama

Kiedy Aneta Kunert z Warszawy wspomina dzień, w którym jej dziecko przyszło na świat, chce jej się płakać. Starannie wybrała miejsce na poród - znany warszawski szpital położniczy im. św. Zofii. Kiedy jednak nadszedł czas rozwiązania i stawiła się na izbę przyjęć, usłyszała, że w tym szpitalu rodzić nie może. "Była noc. Odeszły mi wody płodowe, a oni mówią, że mam jechać do innego szpitala. Ledwo zdążyli mnie odwieźć" - mówi. Podobne historie opowiadają DZIENNIKOWI inne kobiety.

Ewie Mazurek z Warszawy, która wybrała szpital położniczy przy ulicy Madalińskiego, na izbie przyjęć zaproponowano kurs do odległego o prawie 30 kilometrów Wołomina.

"Była godzina 6 rano. Zaspana pani doktor oświadczyła, że brakuje im miejsc, a na korytarzu z noworodkiem mnie przecież nie położy. Zaproponowała przewiezienie. Byłam przerażona i zestresowana. Nie zastanawiałam się ani chwili. Pojechaliśmy z mężem do prywatnej kliniki" - opowiada. Poród kosztował ją kilka tysięcy złotych. Dla pani Mazurek, która ma jeszcze dwójkę dzieci taki nieplanowany wydatek był wielkim obciążeniem finansowym. Ona miała jednak wybór, nie mogły się nim cieszyć dwie inne warszawianki, które by urodzić, musiały lecieć śmigłowcem ratunkowym aż do Płocka.

Reklama

"Żaden szpital nie chciał ich przyjąć, zawieźliśmy kobiety poza Warszawę, tam urodziły" - potwierdza Robert Gałązkowski, szef lotniczego pogotowia. Tylko od początku roku śmigłowce ratunkowe z ciężarnymi wykonały siedem takich lotów nad Polską.

Takie historie powoli stają się normą. Tysiące ciężarnych kobiet w całym kraju musi się liczyć z tym, że nie zostaną przyjęte na jakąkolwiek porodówkę w swoim mieście, nawet jeśli wcześniej umówią się na wynajęcie sali czy zapiszą do konkretnej położnej. W samym tylko województwie mazowieckim do końca roku zabraknie miejsca dla co najmniej 1500 rodzących kobiet - wylicza autor raportu na ten temat, mazowiecki konsultant ds. ginekologii i położnictwa Mirosław Wielgoś. Dokument trafił właśnie na biurko minister zdrowia Ewy Kopacz.

Raport, który dostała szefowa resortu zdrowia, mówi tylko o województwie mazowieckim, z naszych informacji wynika jednak, że podobna sytuacja jest w całym kraju. W Trójmieście brakuje minimum 40 łóżek porodowych i położniczych. "Balansujemy na granicy bezpieczeństwa. W moim szpitalu ze 126 łóżek pozostało mi na oddziale tylko 50" - mówi szef akademickiego szpitala położniczego w Gdańsku, a także pomorski konsultant ds. położnictwa prof. Krzysztof Preis. Ciężarne kobiety, które się zgłaszają do przepełnionych trójmiejskich porodówek odsyłane są do miast oddalonych nawet o setki kilometrów, nawet do Torunia. Gdy ciąża jest zagrożona, pacjentki są transportowane śmigłowcami.

Reklama

Nasi rozmówcy wskazują bez wahania winnego tych wszystkich dramatów - NFZ.

"Urzędnicy twierdzą, że dokładnie wiedzą, ile dzieci się urodzi w naszym regionie i rezerwują dla nich pieniądze. Resztę każą nam przeznaczać na inne oddziały" - mówi dyrektor medyczny w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym w Koninie Arkadiusz Kubacki. Szpitale zmniejszają więc kosztowne oddziały położnicze albo przekształcają w inne. Na Śląsku jedną z porodówek zamieniono na geriatrię, na Pomorzu w miejscu ginekologii zrobiono internę, a w Łodzi - psychiatrię.

Urzędnicy NFZ wskazują jednak innego winnego - GUS. Wydatki na porody szacowane były według ich prognoz demograficznych, a te zakładały, że do 2012 roku będziemy mieli głęboki niż. Prognozy się nie sprawdziły. W ubiegłym roku urodziło się 388 tysięcy dzieci, a więc o 12 tysięcy więcej niż dwa lata temu. "W tym roku trend wzrostowy będzie się utrzymywał" - przyznaje Lucyna Nowak, dyrektor departamentu demografii GUS.

"Szpitale muszą powiększyć oddziały położnicze, bez tego nie wybrniemy z problemów" - kwituje Jerzy Serafin, rzecznik mazowieckiego NFZ.