11 lipca 1943 r. o trzeciej nad ranem oddziały Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii otoczyły i zaatakowały polską wieś Gurów w powiecie włodzimierskim. Stosując sprawdzoną taktykę, Ukraińcy najpierw otoczyli osadę, tak by nikt nie mógł się z niej wymknąć.
Następnie zaczęli wywlekać z domów cywili, zaganiając ich na plac w środku wioski. Od kul, siekier, wideł i młotków zginęło tu 410 Polaków. Z życiem uszło jedynie 70 mieszkańców. W ten sposób rozpoczęła się najkrwawsza dla Polaków niedziela w historii Wołynia. Ukraińcy obchodzący tego dnia święto św. Piotra i Pawła w skoordynowanej akcji wymordowali ponad 10 tys. osób ze 100 miejscowości w powiatach kowelskim, horochowskim i włodzimierskim.
Jak wynika z ujawnionych rozkazów UPA i OUN, antypolskie akcje na Wołyniu miały na celu całkowitą eksterminację ludności polskiej. Posługiwano się przy tym hasłem: "Wyrżnąć Lachów aż do 7. pokolenia, nie wyłączając tych, którzy nie mówią już po polsku". Według najostrożniejszych szacunków, podczas II wojny światowej na Wołyniu z rąk Ukraińców zginęło 60 tys. Polaków.
Ukraińskie władze wolą jednak o tym milczeć. Polski rząd z kolei zbyt skwapliwie o przeprosiny nie zabiegał. Szanse, by strona ukraińska sama zajęła się rozliczeniem wydarzeń sprzed 65 lat, są równe zeru. Żadnemu z ugrupowań politycznych mających obecnie coś do powiedzenia nie byłoby to na rękę.
Prezydent Wiktor Juszczenko i premier Julia Tymoszenko nawet gdyby chcieli, nie przedstawią UPA i OUN w złym świetle, gdyż musieliby się automatycznie pożegnać z głosami wyborców z zachodniej i środkowej Ukrainy.
Dla nich działania ukraińskich nacjonalistów to bohaterstwo i walka o wolną Ukrainę. Dla lidera największej partii opozycyjnej Wiktora Janukowycza problem w ogóle nie istnieje. Zresztą Partia Regionów nie będzie podnosić sprawy Wołynia choćby dlatego, by nie pozbywać się - i tak minimalnego - poparcia na zachodzie kraju.
p
Lwowski historyk: Musimy poznać prawdę
Artur Ciechanowicz: Niezależnie od tego jak głośno politycy będą mówić o przyjażni polsko-ukraińskiej, sprawa Wołynia zawsze będzie dzielić nasze narody, bo nigdy nie została ona wyjaśniona i nikt za mordy nie poniósł odpowiedzialności. Jak sobie z tym poradzić, z przeszłością?
Jarosław Hrycak*: Dyskutować. To jedyne wyjście. Musimy wypracować taką interpretację wydarzeń, na którą zgodzą się i Polacy, i Ukraińcy. Oczywiście nie jestem naiwny: nigdy nie powstanie taka wersja, która będzie odpowiadać wszystkim zainteresowanym. Zawsze znajdą się na Ukrainie tacy, dla których Wołyń jest kontynuacją walki zapoczątkowanej przez Chmielnickiego... Mimo wszystko, lepiej żeby linie podziałów przebiegały wewnatrz narodów niż pomiędzy nimi.
Co Ukraińcy dziś myślą o zbrodni wołyńskiej?
Ci, którzy w ogóle wiedzą o sprawie, w wiekszości starają się ją wytłumaczyć i uzasadnić trudnymi relacjami między naszymi narodami trwającymi od powstań kozackich w XVI w. Dla innych był to odwet za lata ucisku podczas rządów sanacji. W mniejszości są ci, którzy uważają akcję za zbrodnię i domagają się, by Ukraińcy ponieśli moralną odpowiedzialność za te wydarzenia.
Nie może więc dojść do dyskusji, bo tak naprawdę Polacy i Ukraińcy prezentują wykluczające się poglądy. A politycy nie chcą o tym mówić.
Uważam to za wielkie nieszczęście. Do tego ukraińskim politykom brakuje pewnej ważnej cechy: umiejętności strategicznego myślenia. Wolą się zajmować doraźnymi sprawami i sporami, niż wreszcie uświadomić sobie, jakie znaczenie dla relacji między naszymi narodami ma prawdziwe pojednanie. Prawdziwe, a nie tylko mówienie o strategicznym partnerstwie.