p

Filip Memches: Społeczeństwo rosyjskie dość jednomyślnie zareagowało na wybuch wojny w Gruzji. Jakie są przyczyny tak wielkiego poparcia dla rosyjskiej inwazji?
Lew Gudkow*: Po pierwsze nie jest to reakcja na działania wojenne w Osetii Południowej. Mamy tu do czynienia z dobrze przygotowaną kampanią antygruzińską. Zaczęła się ona dość dawno, już w momencie wybuchu "kolorowych rewolucji", dojścia do władzy Saakaszwilego i ogłoszenia przez Tbilisi prozachodniego kursu. Tak więc nie jest to sprawa bieżącej sytuacji. Gruzja od dłuższego czasu pozostaje czarnym charakterem rosyjskich mediów. Od dłuższego czasu dochodziło do czystek etnicznych polegających na deportacjach Gruzinów z rosyjskich miast. Tbilisi było nieustannie oskarżane o stosowanie przemocy i prowokacje, piętnowano władze gruzińskie jako faszystowskie itd. Niemal wszystko, co Rosjanie wiedzą na temat Gruzji, jest wytworem propagandy państwowej. Po drugie wydarzenia w Gruzji przedstawiane są jako geopolityczne zagrożenie dla Rosji. Dyskryminacyjna polityka wobec ludności osetyjskiej i abchaskiej nie jest dla większości Rosjan podstawową przyczyną tej wojny. Jako pierwszorzędną przyczynę podaje się to, że władze amerykańskie usiłują rozszerzyć swoje wpływy na sąsiadujące z Rosją kraje. Tak uważa prawie połowa społeczeństwa rosyjskiego. A Gruzja postrzegana jest w tym kontekście jako satelita USA.

Reklama

Zdaniem Rosjan głównym winowajcą jest więc Ameryka?
Bieżące wydarzenia rozpatrywane są w kontekście geopolitycznego antagonizmu Rosji i USA. Tym samym odradzają się wszystkie stare stereotypy czasów sowieckich, powraca syndrom oblężonej twierdzy, a wraz z nim kompleks kraju izolowanego od reszty świata. Taka interpretacja wojny w Gruzji - odtwarzająca sowieckie przeciwstawianie sobie dwóch systemów - nie odzwierciedla tego, o co w niej rzeczywiście chodzi. Ale ten prosty schemat jest dla społeczeństwa zrozumiały i ono je przyjmuje.

Zyskując dzięki temu poczucie, że jest nie tylko militarnym, lecz i moralnym zwycięzcą...
Tak, chociaż to jest bardziej skomplikowane: w tle mamy tu nieczyste sumienie społeczeństwa rosyjskiego. Związane jest to z Czeczenią i przestępstwami, które były tam popełniane w trakcie działań wojennych. Konflikt w Czeczenii trwa już prawie 14 lat. Większość Rosjan - blisko dwie trzecie - potępia go i nie chce jego kontynuacji. To skrywane poczucie winy jest bardzo ważne dla rozumienia tego, co się dzieje. Dzięki wojnie w Gruzji społeczeństwo otrzymuje pewną rekompensatę - niewielkim kosztem może poczuć, że Rosja moralnie okazuje się w porządku, że słuszność leży po jej stronie, że występuje jako siła niepopełniająca zbrodni, ale - wręcz przeciwnie - zapobiegająca przestępstwom armii gruzińskiej wobec mieszkańców Osetii. To jest oczywiście propaganda. Wpasowuje się ona jednak w tok myślenia Rosjan i zyskuje ich akceptację, gwarantując bardzo wysoki poziom akceptacji dla agresywnych działań władz rosyjskich.

Jak społeczeństwo rosyjskie postrzega dziś Gruzję? Czy mamy tu do czynienia z postkolonialnym i postsowieckim resentymentem wobec kraju, który w przeszłości należał do Rosji, a potem do ZSRR?
Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na tak postawione pytania. Ponad połowa Rosjan uważa, że Gruzja opuściła przestrzeń postsowiecką i dzisiaj jest już suwerennym, niepodległym krajem. Tu mamy inne podejście niż na przykład wobec Ukrainy. Dla Rosjan Ukraina to nie jest zagranica. Nie bacząc na jej suwerenność i inne polityczne uwarunkowania, traktują oni Ukraińców jako bardzo bliski Rosji "bratni naród". Ale w stosunku do Gruzji takiego podejścia nie ma. Opinia społeczna jest zresztą bardzo słabo informowana na tematy gruzińskie i wykazuje wobec nich wysoki stopień obojętności. To w żaden sposób nie przeszkadza w wyrażaniu negatywnego stosunku do Gruzji czy przyjmowania szablonów propagandy państwowej. Wręcz przeciwnie, im gorsza jest znajomość stanu faktycznego, tym silniejsza okazuje się podatność na propagandowe schematy.

Nie wszyscy Rosjanie popierają agresywną politykę swojego państwa. Środowiska liberalne w ciągu minionych ośmiu lat krytykowały władzę nie tylko za autorytaryzm w polityce wewnętrznej, ale i na przykład za działania na Ukrainie przeciwko Wiktorowi Juszczence w czasie "pomarańczowej rewolucji". Jak się zachowują teraz?
Niestety, Gruzji współczuje i pojmuje, co się w niej dzieje, jedynie niewielka część społeczeństwa. Tylko jedna czwarta elity potępia akcję militarną Moskwy, uznaje racje Gruzji i z nią sympatyzuje. Natomiast jeśli chodzi o całe społeczeństwo, to taką postawę deklaruje zaledwie jeden procent. Rosyjskie elity wyróżniają się dzisiaj wysokim poziomem oportunizmu i konformizmu wobec władzy. Na razie następuje wzrost stopy życiowej, dobrobytu, a to ma ogromny wpływ na myślenie elit. One będą popierać działania państwa wbrew temu wszystkiemu, co uważają za służące liberalizacji, demokratyzacji i modernizacji Rosji.

Ale przecież koniunktura gospodarcza w Rosji nie zaczęła się w tym roku. Skąd więc ta zmiana? Dlaczego elity zgadzają się dziś na wszystko?
Nawet liberalna czy demokratyczna część elit znajduje się dzisiaj w stanie rozkładu, dezorientacji, demoralizacji. Utraciła punkty odniesienia i nie jest zdolna wypracować żadnego sensownego stanowiska wobec tego, co się dzieje. Jej naprawdę nie podoba się Saakaszwili. Rosyjska elita uważa go albo za wojennego prowodyra, albo za tego, kto dał się niepotrzebnie sprowokować Rosji do podjęcia niewłaściwych działań wobec ludności osetyjskiej. Oczywiście zbrodnie jednej strony konfliktu nie mogą usprawiedliwiać zbrodni drugiej. Ale w ten sposób rozumuje bardzo mała część obrońców praw człowieka. W konsekwencji negatywna ocena polityki gruzińskiej jest dość rozpowszechniona nawet wśród liberalnej części rosyjskiego społeczeństwa.

Reklama

Czy wojna w Gruzji ma związek z wewnętrzną sytuacją w Rosji? Czy mobilizacja społeczeństwa wokół zewnętrznej konfrontacji nie jest przejawem ucieczki od wewnętrznych problemów, które już wkrótce mogą mocno dać znać o sobie?
To nie ma większego znaczenia. Rosyjskie władze nie potrzebują jakieś szczególnej mobilizacji, ponieważ poziom społecznej akceptacji dla dotychczasowej polityki jest i tak dostatecznie wysoki. Na dodatek przez ostatnie kilka lat Gruzja i kraje bałtyckie uchodziły za głównych wrogów Rosji. Warto jednak zauważyć, że poparcie dla wojny w Gruzji jest znacznie wyższe w przypadku wykształconych i materialnie dostatnich grup ludności. To są ci, którzy tradycyjnie byli orędownikami prozachodniego kursu Rosji i polityki reform. Natomiast prowincja, zwłaszcza jej biedniejsza część, znacznie słabiej reaguje na tę wojnę. Stopień poparcia dla władzy jest w jej przypadku niższy. Rosjanie przez minione 20 lat potępiali jakiekolwiek działania wojenne. Teraz uważają, że rosyjska armia wkroczyła na terytorium Gruzji, aby powstrzymać przemoc, lecz wielkiego entuzjazmu to nie wywołuje. Im bardziej przesuwamy się z metropolii na prowincję, tym mniejsze jest poparcie dla tych działań. Tutaj powszechna jest opinia, że lepiej by było, gdyby państwo zajmowało się problemami socjalnymi, zamiast wydawać pieniądze na kampanie wojenne. Z drugiej strony pojawiła się bardzo silna fala nastrojów antyamerykańskich. Chyba nigdy nie notowaliśmy takiego poziomu antyamerykanizmu. Gwałtownie też nasiliły się nastroje antyukraińskie.

Czy może to być jakaś bardziej trwała tendencja?
Przypuszczam, że w przypadku stosunku do USA tendencja ta nie utrzyma się długo i fala antyamerykanizmu, niezależnie od jej obecnej siły, opadnie za kilka miesięcy. Jednak w międzyczasie negatywnie wpłynie na relacje Rosji z Zachodem, co doprowadzi w polityce wewnętrznej do wzmocnienia tendencji autorytarnych i zaostrzy policyjny reżim. Niewątpliwie pojawią się jakieś naciski na media i organizacje pozarządowe. Znamienne jest jednak to, że większość Rosjan nie wierzy w możliwość rozładowania konfliktu w Osetii Południowej wyłącznie przez Moskwę i uważa, że rozwiązanie tego kryzysu powinno nastąpić z udziałem podmiotów międzynarodowych: ONZ, Unii Europejskiej i innych. Takiego zdania jest 59 procent społeczeństwa, a nie zgadza się z tym tylko 21 procent.

To przecież sprzeczność. Przytłaczająca większość Rosjan popiera akcję militarną Moskwy i nie może jednocześnie opowiadać się za ingerencją Unii...
Po prostu większość popiera swoje władze, ale jednocześnie nie wierzy w ostateczne rozstrzygnięcie konfliktu przez Rosję za pomocą środków prawnych. A takiego właśnie rozstrzygnięcia życzyłaby sobie po cichu.

A może Rosjanie myślą, że ONZ i Unia równoważą hegemonię amerykańską, a więc są sprzymierzeńcami Moskwy?
Niewykluczone. Ale nie zmienia to faktu, że ekspansja rosyjska przeciwstawiana jest konieczności zaangażowania sił międzynarodowych. Ten wątek jest tu bardziej istotny. W ciągu tych wszystkich lat, kiedy zastanawialiśmy się nad tym, jak tłumić dojrzewające konflikty, większość społeczeństwa mówiła, że rosyjskie władze powinny negocjować, starać się rozwiązywać takie problemy drogą pokojową. Dopiero ostatnio, w sierpniu tego roku, propaganda antygruzińska przerodziła się w histeryczną kampanię straszącą mordami na dzieciach, kobietach, starcach - jednym słowem ludobójstwem. Alarmowano, że straty ludności po ostrzale Cchinwali dokonanym przez wojska gruzińskie są na tyle duże, że konieczna jest natychmiastowa pomoc armii rosyjskiej, by powstrzymać masakrę Osetyjczyków. I dopiero wtedy rosyjska opinia społeczna zgodziła się na akcję wojenną. W przekonaniu, że władze rosyjskie zrobiły wszystko, by nie dopuścić do eskalacji rosyjsko-gruzińskiego konfliktu i do przelewu krwi. Tak więc społeczeństwo uważało, że co prawda środki były skrajne, ale tym razem nie było innego wyboru. Jednak w zasadzie Rosjanie są takim środkom przeciwni, podobnie zresztą jak i w ogóle udziałowi wojsk w rozwiązywaniu różnych konfliktów, gdziekolwiek by one się toczyły - na Kaukazie czy w Kosowie.
Czy ta antywojenna postawa nie wynika z tego, że wiele rodzin rosyjskich osobiście dotknęły wydarzenia w Afganistanie i w Czeczenii? Śmierć najbliższych osób, które wcześniej zostały wysłane na front ma tu zapewne decydujące znaczenie...

Tak, to jest syndrom afgański. Wojna w Afganistanie pozostała w pamięci jako brudna wojna. Do tego dochodzi wspomnienie brutalnych zamieszek w Tbilisi, Wilnie i Rydze na początku lat 90. i ich tłumienia przez wojska sowieckie. W ten sposób zrodziła się niechęć wobec siłowego rozwiązywania wszelkich konfliktów społecznych, narodowościowych, międzypaństwowych. Tym także należy tłumaczyć negatywny stosunek do obu wojen czeczeńskich. Wyjątkiem był początek drugiej wojny, którą poprzedziły wybuchy bomb w budynkach mieszkalnych w Moskwie i Wołgodońsku. Społeczeństwo wpadło w panikę i poparło inwazję na Czeczenię. Ale to trwało zaledwie kilka miesięcy. Potem, wiosną 2000 roku, antyczeczeńska fala opadła.
Jak można godzić takie antywojenne nastawienie z popieraniem polityków, którzy w imię restaurowania rosyjskiej potęgi imperialnej nie wahają się używać siły, zwłaszcza wobec krajów wielokrotnie mniejszych i słabszych od Rosji?

Antywojennej postawy Rosjan nie należy łączyć z jakimiś odruchami moralnymi. Społeczeństwo jest dziś w dużym stopniu zblazowane, cyniczne, zmęczone. Powszechna jest apatia i niechęć do poświęceń. Awanturniczy kurs władz nie budzi entuzjazmu, niezależnie od wskaźników poparcia - ogromnego - dla Putina i Miedwiediewa jako konkretnych osób. Poparcie to jest bardzo powierzchowne. Pod tą powierzchnią mieszają się akceptacja, obojętność i rozczarowanie.

p

*Lew Gudkow, ur. 1946, profesor socjologii, dyrektor Centrum Analitycznego Jurija Lewady w Moskwie. Wykładowca socjologii kultury w Instytucie Nauk Europejskich przy Rosyjskim Państwowym Uniwersytecie Humanistycznym oraz socjologii politycznej w Moskiewskiej Wyższej Szkole Nauk Społecznych i Ekonomicznych. Autor wielu książek i artykułów poświęconych m.in. socjologii literatury, stosunkom narodowościowym i problemom transformacji ustrojowej w społeczeństwie postsowieckim. W "Europie" nr 143 z 30 grudnia 2006 roku opublikowaliśmy wywiad z nim "Rosja żyje szczątkami totalitaryzmu".