Paweł Mikłasz, prezes stowarzyszenia Pamięć Diaspory, pomysłodawca budowy pomnika, który ma stanąć w Warszawie przy ul. Prostej 51, został pod koniec sierpnia uznany przez Instytut Pamięci Narodowej za tajnego współpracownika służb komunistycznych, który działał w latach 70. i 80. pod kryptonimami Jan Lewandowski i Stanisław Wysocki. Ta informacja oraz fakt zaangażowania się Mikłasza w budowę pomnika oburzyły środowisko byłych opozycjonistów.

Reklama

"Ten człowiek był niezwykle perfidnym agentem. Zaprzyjaźniał się z ludźmi, a potem na nich donosił" - mówi Andrzej Czuma, poseł PO, były działacz opozycji antykomunistycznej. "Tacy jak on nie powinni brać udziału w życiu publicznym, a już na pewno nie firmować swoim nazwiskiem tak szczytnych inicjatyw jak upamiętnienie powstania w getcie" - dodaje.

Paweł Mikłasz w czasach PRL na zlecenie środowisk opozycyjnych drukował książki i pisma zakazane przez władze PRL. Część nakładów dziwnym trafem wpadała w ręce SB - akcentuje gazeta.

"Działalność Pawła Mikłasza w czasach PRL była niezwykle szkodliwa dla całego ówczesnego podziemia" - mówi Aleksander Hall, dawny opozycjonista, były minister w rządzie Tadeusza Mazowieckiego. "Jest to człowiek, którego doskonale znałem, i po obejrzeniu dokumentów zgromadzonych w IPN jestem pewien, że był tajnym współpracownikiem SB" - dodaje.

Reklama

Paweł Mikłasz do współpracy ze służbami PRL się nie przyznaje, więc nie widzi nic złego w kierowaniu budową pomnika. "Nigdy na nikogo nie donosiłem" - mówi Mikłasz. "Nigdy niczego nie podpisałem. Dokumenty, które są w IPN, są sfabrykowane przez agentów" - twierdzi. W donosicielską przeszłość Mikłasza nie wierzą również przedstawiciele Ministerstwa Spraw Zagranicznych, które patronuje budowie pomnika.

Jednak dokumenty, do których dotarł dziennik "Polska", wskazują zupełnie co innego. W notatkach podpisanych pseudonimem Pawła Mikłasza (TW "Jan Lewandowski") znajdują się informacje o inwigilowaniu przez niego Janusza Szpotańskiego, Edwarda Staniewskiego, Andrzeja Czumy i Leszka Moczulskiego.

Według gazety, oprócz donoszenia na swoich kolegów, Mikłasz posuwał się również do intryg - odsuwał od siebie podejrzenia o współpracę i kierował je na inne osoby. Z archiwów IPN wynika również, że Mikłasz za donosy był wynagradzany. Za jeden z nich dostał od oficera, który go prowadził, około 3 tys. zł, co stanowiło na tamte czasy równowartość miesięcznej dyrektorskiej pensji.