Złapany w Polsce i wydany belgijskim władzom w sierpniu 2006 roku polski Rom - zgodnie z polsko-belgijską umową - karę będzie odsiadywał w Polsce.

Reklama

17-letni Joe zginął od siedmiu ciosów nożem 12 kwietnia 2006 roku na Dworcu Centralnym w Brukseli, kiedy nie chciał oddać Adamowi G. i drugiemu napastnikowi Mariuszowi O. swojego odtwarzacza MP3.

Obserwowany z ogromną uwagą przez media proces w Brukseli miał przede wszystkim ustalić, czy napastnicy zamierzali zabić swoją ofiarę, czy też zginęła ona przypadkowo.

W ostatnim słowie Adam G. zapewnił, że nie chciał zabić Joego. "Gdyby było możliwe wrócić życie Joemu, oddałbym swoje życie" - oświadczył. "Jest mi strasznie przykro z powodu tego, co się stało. Proszę o przebaczenie" - dodał, zaznaczając, że przyjmie "każdy wyrok z całym szacunkiem". Do akt sprawy dołączono jego list do rodziców Joego, w którym zapewnia, że "nie jest mordercą".

Reklama

Po werdykcie przysięgłych Adam G. podziękował, że "nie przyklejono mu etykietki mordercy".

Adwokat Adama G. argumentował, że jego klient ma trudne życie, bo jest Cyganem - według jego słow - członkiem największej europejskiej mniejszości narodowej, pozbawionej własnego kraju i przez stulecia będącej ofiarą prześladowań.

Te argumenty odrzucała podczas procesu prokuratura, a także adwokaci rodziny Van Holsbeeck. "Złodziej zamienił się w zabójcę. Kiedy nosi się nóż w kieszeni, pewnego dnia wyciąga się go, by zabić!" - grzmiał pełnomocnik rodziny zabitego. Przypomniał tatuaż, jaki nosi Adam G.: "Najlepszą obroną jest atak".

Po ponad czterogodzinnych obradach 12 przysięgłych niespodziewanie doszło do wniosku, że Adam G. nie jest winny umyślnego zabójstwa. Rodzice Joego byli tym werdyktem rozgoryczeni. "To jak cios w plecy" - powiedziała matka Joego, Francoise De Roy.