Jedna z polan na skraju Białowieskiego Parku Narodowego, ledwie kilkadziesiąt metrów od jego granicy. Dwie ambony, na polanie paśnik z sianem. Teoretycznie dla żubrów, ale przekąską nie gardzą też jelenie i sarny. Myśliwi czekają, aż zwierzęta przyjdą do paśnika, i zaczyna się rzeź. "Z takiej odległości to zwykła egzekucja" - mówi Zenon Kruczyński, były myśliwy, dziś obrońca praw zwierząt i autor głośnej książki "Farba znaczy krew".

Reklama

Jeśli zdobycz nie połasi się na siano, przygotowano dla niej inną "atrakcję". Na zaoranym kawałku ziemi myśliwi założyli nęcisko. "Zakopują tu ziemniaki dla dzików i saren" - wyjaśnia Adam Bohdan z Pracowni na rzecz Wszystkich Istot, który oprowadza nas po puszczy. "Gdy zwierzęta podejdą i zaczną ich szukać, wybucha kanonada."

To dopiero początek makabry. Postrzelona zwierzyna rzadko pada na miejscu. Z reguły brocząc krwią, ucieka do lasu, czyli na teren parku narodowego. Teoretycznie chroni ją tu majestata państwa polskiego, ale rzeczywistość jest inna. Myśliwi podążają za nią. "Przepisy są sprzeczne. Ustawa o ochronie przyrody zakazuje ścigania zwierząt na terenie parku, ale zezwala na to prawo łowieckie" - mówi Małgorzata Karaś, dyrektor Białowieskiego Parku Narodowego. Myśliwy najczęściej dogania ofiarę i dobija ją. Potem patroszy. Na obszarze, gdzie zwierzyna powinna być prawnie chroniona, zostaje kilka kilogramów jelit i litry krwi wsiąkniętej w glebę.

Takie barbarzyńskie polowania odbywają się w granicach Puszczy Białowieskiej na masową skalę. Jak wynika z rocznych sprawozdań dwóch nadleśnictw graniczących z Parkiem Narodowym, Browsk i Białowieża, podczas tegorocznego sezonu polowań tylko na ich terenie zabito 80 jeleni, 33 sarny i 280 dzików. Skala masakry jest tak duża, że Małgorzata Karaś, dyrektor BPN, wystąpiła przed dwoma tygodniami do Ministerstwa Środowiska o ustanowienie w otulinie strefy ochronnej zwierzyny, czyli w praktyce wprowadzenie zakazu polowań. Pomysł ten ma jednak licznych wrogów i to nie tylko wśród myśliwych. "To my płacimy odszkodowania za szkody wyrządzone przez zwierzęta w rolnictwie i za zniszczone młode drzewka. Dlatego musimy redukować ich liczbę." - wylicza Andrzej Jaworski, zastępca nadleśniczego w Białowieży. "Selekcję naturalną w parku powinny prowadzić drapieżniki, a nie myśliwi" - ripostuje dyrektor Karaś.

Reklama

Drugie białowieskie nadleśnictwo z siedzibą w Browsku zgodziło się wstrzymać polowania do końca roku. "Nie chcemy konfliktu. Jeśli minister podejmie taką decyzje, podporządkujemy się" - mówi nadleśniczy Robert Trąbka, który zdecydował też o rozebraniu czterech z ośmiu ambon stojących na granicy parku. Z pozostałych mogą korzystać przyrodnicy, fotografowie, turyści. Równie dobrze strzela się z nich, jak robi zdjęcia lub obserwuje zwierzynę.

Niestety, nie wiadomo, kiedy minister wprowadzi zakaz polowań, o ile w ogóle to nastąpi. Urzędowa droga przyjęcia rozporządzeń może zająć nawet kilka miesięcy. Do tego czasu zwierzęta zostają na łasce myśliwych. Setki kolejnych padną pod ich kulami. Wystarczy niewielki kawałek papieru z podpisem, by ocalały.