RENATA KIM: Od śmierci pana żony, siatkarki Agaty Mróz, minęło niespełna pięć miesięcy. Boi się pan tego Święta Zmarłych, pierwszego bez niej?
JACEK OLSZEWSKI*: Trochę. Będzie pewnie ciężko, nie wiem, jak sobie poradzę na cmentarzu w Tarnowie, gdzie leży Agata. Staram się myśleć, że tam są tylko jej prochy, a jej dusza jest nieśmiertelna. Ale nie jest mi łatwo.

Reklama

Jak wygląda pana życie bez Agaty?
Czas biegnie teraz bardzo szybko. Wychowuję naszą córkę Lilianę, a poza tym mam dużo zajęć w obu fundacjach na rzecz walki z nowotworami krwi, z którymi współpracowaliśmy, kiedy jeszcze żyła Agata. Nie mam czasu na myślenie. Zresztą często mam wrażenie, że Agata wcale nie odeszła na zawsze, że ona jest, tylko na przykład w Hiszpanii. Bo przecież w czasie naszego narzeczeństwa grała w hiszpańskim klubie i żyliśmy w rozłące. Więc teraz też mi się wydaje, że kiedyś do mnie wróci.

A może po prostu stara się pan odsunąć od siebie myśl, że jednak naprawdę odeszła?
Nie, ja wiem, że jej nie ma. Ale mimo to czuję, że jest blisko mnie. Pomaga, kiedy mam wszystkiego dosyć. Czuję wtedy jej siłę, więc wstaję i idę dalej. Pamiętam rozmowę z opiekującym się w szpitalu Agatą księdzem Maćkiem, który zapytał ją, co zrobi, kiedy pójdzie do Boga. A ona odpowiedziała, że podziękuje za wszystko i będzie prosiła o siłę dla tych, którzy zostali tutaj. I chyba to robi, ja w każdym razie tak czuję.

Jak pan ją pamięta?
Pamiętam przede wszystkim miłe chwile, które razem przeżyliśmy, np. wakacje w Chorwacji. Mam nawet taki plan, żeby kiedyś w te wszystkie miejsca wrócić, razem z Lilką. To pewnie będzie przygnębiające, ale myślę, że również bardzo ważne. Dzień przed pogrzebem żony wziąłem córeczkę na górę św. Marcina w Tarnowie, którą nazywa się górą zakochanych. Byliśmy tam razem z Agatą tuż przed naszym ślubem - oboje szczęśliwi, pełni nadziei. I dokładnie rok później pojechałem tam z Lilką, bo obiecałem to Agacie, zanim umarła. Świeciło słońce, poczytałem małej bajki, popatrzyliśmy na piękną panoramę Tarnowa. I w pewnym sensie byłem szczęśliwy. Szczęśliwy, że mogę tam być razem z ukochaną córką i opowiedzieć jej o mamie.

Płakał pan kiedyś z tęsknoty za żoną?
Ja nie jestem facetem, który płacze. Staram się nie pokazywać, jak mi źle. Muszę być silny nie tylko dla siebie, ale także dla ludzi, którzy ze mnie czerpią siłę. Ale czasem jest mi trudno. Najbardziej wieczorem, kiedy mała idzie spać i nagle nie mam niczego do roboty. Patrzę wtedy na zdjęcia żony i jest mi źle.

A kiedy było najciężej?
Chyba jeszcze tego nie przeżyłem. Byłem niedawno na spotkaniu osób, które kogoś straciły. Ktoś powiedział, że trzeba najpierw sięgnąć dna rozpaczy, by się od niego odbić. Ja nie miałem jeszcze tego dna. Być może dlatego, że koło mnie jest zawsze Lilka, która potrzebuje ojca. Nie mogę jej zostawić dziadkom i pójść się upić z rozpaczy.

Psychologowie mówią, że po śmierci bliskiej osoby trzeba odbyć żałobę.
Ja mam żałobę w sercu. Nie muszę jej pokazywać ani przeżywać w widoczny sposób. Zaraz po jej pogrzebie w Tarnowie usłyszałem, jak uliczny grajek śpiewa piosenkę Starego Dobrego Małżeństwa. Tam były takie mniej więcej słowa: "Co to za dzień, co to za godzina, coś się kończy i coś się zaczyna". Pomyślałem wtedy, że w moim życiu coś się skończyło, ale pojawiło się coś nowego - dziecko.

Reklama

Czy kiedy patrzy pan na córkę, widzi w niej zmarłą żonę?
Rzeczywiście, Liliana coraz bardziej przypomina Agatę, na pewno ma takie same usta. Trudno opisać, co czuję, patrząc na nią. Chyba przede wszystkim szczęście, bo Liliana jest największą nagrodą za to, co przeszła Agata. I jedynym, co mi po żonie pozostało. Bo na co mi wszystkie medale, które kiedyś zdobyła? Najważniejsza jest teraz Lilka. Córka ma już prawie 7 miesięcy. Jest piękna i grzeczna, choć jak każde dziecko ma swoje lepsze i gorsze dni. Najważniejsze, że jest zdrowa.

Co pan kiedyś opowie córce o mamie?
Że bardzo walczyła o to, by żyć. Zresztą sam nie wiem... Córka będzie dorastała z ogromnym obciążeniem, bo zapewne szybko dowie się, że mama zdecydowała się ją urodzić, mimo że to zagrażało jej życiu. Przecież pamiętam, jak wszyscy wtedy pisali, że Agata to święta, która ofiarowała swoje życie, by córka mogła żyć. Lilianie na pewno nie będzie łatwo z tą świadomością.

Zaraz po śmierci Agaty mówił pan, że żadne z was nigdy nie żałowało decyzji o ciąży. Nadal pan tak myśli?
Tak. Dzisiaj nie można się zastanawiać, co by było, gdybyśmy wtedy zdecydowali, że skupimy się na ratowaniu życia Agaty. Bo przecież mogłoby się okazać, że nie byłoby ani Agaty, ani Lilki i dopiero wtedy byłaby straszliwa pustka. Widocznie tak miało być. Nie można zastanawiać się, kto popełnił błąd, kto zawinił. Bo można stracić na te dociekania całe życie i nigdy nie dojść prawdy.

A zastanawiał się pan, kto popełnił błąd?
Nie, nie miałem na to czasu. Musiałem szybko pogodzić się ze śmiercią Agaty, bo została córka, którą trzeba się było zająć. Nie mogłem usiąść i płakać, bo dziecko doskonale wyczuwa, w jakim nastroju jest ojciec. Musiałem żyć dalej bez Agaty. Działam w fundacjach, z którymi ona współpracowała: Przeciw Leukemii oraz 777. Tworzą je ludzie, którzy bardzo nam pomagali w czasie choroby Agaty. Teraz ja im pomagam w organizowaniu różnych akcji.

Robi pan to wszystko dla Agaty?
Nie. I w ogóle chciałbym, żeby ludzie dali już Agacie spokój. Po jej śmierci bardzo dużo osób chciało organizować różne imprezy pod jej patronatem, bo to była gwarancja, że przyjdą tłumy. A ja nie chcę, żeby ktoś próbował coś dla siebie ugrać na jej popularności.

Co by pan powiedział ludziom, którzy cierpią po stracie kogoś bliskiego?
Nie wiem, bo każdy przeżywa to inaczej. Najważniejsze, by nie siedzieć i nie rozpamiętywać przeszłości. Trzeba zaakceptować to, co się stało, i iść dalej. Tylko tak można nie zwariować.