Na niewielkim placu w Usnarzu Górnym, koło remizy strażackiej parkuje około 20 samochodów osobowych, są furgonetki i kampery. Od kilku dni stoi tam przenośna toaleta. Jedyny pojemnik na śmieci jest przepełniony. Obok piętrzą się spakowane w worki plastiki, butelki po napojach, jednorazowe naczynia.
Mieszkańcy mają dość
Droga prowadząca w dół - do granicy z Białorusią - jest zniszczona. Po deszczach koleiny wyżłobione przez wojskowe i policyjne pojazdy są tak głębokie, że normalnym autem nie da się przejechać. Przy drodze ktoś zawiesił na kiju kartkę z napisem informującym, że przejazd bez napędu na cztery koła jest niemożliwy. Dlatego niektórzy kierowcy, chcący dojechać do obozowiska założonego przez wolontariuszy i aktywistów, wspierających migrantów przejeżdżają przez skoszone pola i łąki.
- Już mamy tego wszystkiego dość. Żyło się nam tak spokojnie, a teraz... – żaliła się starsza kobieta, jedna z niewielu osób mieszkających na stałe we wsi. - Na początku nam mówili (przyjezdni – PAP): "teraz wasza wieś będzie sławna, ceny działek i domów pójdą w górę", a mamy tylko bałagan – dodał starszy mężczyzna. Wskazał na przepełniony pojemnik na śmieci. - Patrz pan, to prywatny śmietnik, parę dni temu go opróżniali, a ile tu wokoło śmieci – powiedział.
Kryzys na granicy polsko-białoruskiej
Od około trzech tygodni po białoruskiej stronie granicy koczuje grupa migrantów. Przejście do Polski uniemożliwiają im Straż Graniczna policja i wojsko.
Według informacji Straży Granicznej, w obozowisku jest 24 lub nieco więcej osób. Fundacja Ocalenie, której pracownicy i wolontariusze są w Usnarzu Górnym, czyli po polskiej stronie, i komunikują się z imigrantami przez megafony, otrzymuje od nich informacje, że w obozie przebywają 32 osoby.