Manifestacja Strajku Kobiet odbywa się w rocznicę uzyskania przez Polki praw wyborczych. Uczestnicy zebrali się na ulicy Mickiewicza w Warszawie, gdzie mieszka prezes Prawa i Sprawiedliwości. Manifestacja odbywa się pod hasłem: "Parasolką w Kaczyńskiego".

Reklama

- Jesteśmy tu dlatego, bo dzisiaj jest 104. rocznica wywalczenia praw wyborczych i dzisiaj jesteśmy tutaj w podobnej sytuacji. Wydaje się, że nie mamy siły. Wydaje się, że nie mamy mocy, wydaje się, że nie damy im rady. I tak się wydawało też tym dziewczynom w 1918 roku. One miały tylko parasolki, tak jak my teraz, wygrały - mówiła podczas protestu Marta Lempart, liderka Strajku Kobiet.

- Tak samo będzie z nami, a on (Jarosław Kaczyński), z tym wszystkim co mówi, z tym wszystkim co robi, z tym jak krzywdzi ludzi codziennie, odejdzie w niesławie. Będziemy to wszystko wspominać, że to tylko zły sen, że to się po prostu kiedyś tam działo, że walczyliśmy z tym, że to był jakiś absurd, że wydawało się ciągle, że gorzej być nie może, a znów się coś działo. Jesteśmy tutaj dzisiaj, żeby przypomnieć, że my nie odpuścimy, że my wiemy, że będzie normalnie, że będzie tak jak trzeba, że Polska będzie krajem, w którym będzie wolność, w którym będzie równość, w którym będzie demokracja, w którym będą prawa człowieka. To wszystko się stanie - dodała.

Reklama

Zgromadziło się kilkaset osób. Manifestujący mają ze sobą parasolki oraz transparenty z błyskawicami. Na miejscu jest bardzo dużo policjantów.

Reklama

Kaczyński "nie rozumie" protestów

Jeszcze przed południem Jarosław Kaczyński, pytany podczas konferencji prasowej o protest kobiet przed jego domem, odpowiedział, że "nie rozumie" tej manifestacji. - Ja zupełnie nie rozumiem, dlaczego w rocznicę uzyskania przez Polki praw obywatelskich, bo to jest właśnie rocznica, mają się odbywać demonstracje pod moim domem, skoro ja zawsze byłem zwolennikiem pełnego równouprawnienia kobiet - odpowiedział. - Zupełnie tego nie rozumiem i dlatego też nie ma o czym rozmawiać. Zresztą sądzę, że o tej porze będę w pracy - dodał.

- Pod moim domem odbywały się demonstracje nawet 13 grudnia, tak, jakbym to ja wprowadzał stan wojenny - mówił prezes PiS. - To jest po prostu sytuacja, w której człowiek, który był od przeszło 30 lat już atakowany, a ja właśnie jestem takim człowiekiem, jest dobrym celem ataków z punktu widzenia propagandowego i stąd te decyzje - bardzo cyniczne i bardzo szpetne - ocenił.