BARBARA SOWA: Jaki był Franciszek Starowieyski na co dzień? Państwo przyjaźnili się dokładnie 30 lat.
NINA ROZWADOWSKA*: Franek był niesamowicie spokojny. Tylko jak siadał za kierownicą, zmieniał się nie do poznania. Strach było z nim jeździć. Prowadził swojego saaba szybko, bardzo dynamicznie.
Miał potrzebę imponowania?
Tak. To był typ sportowca, chciał imponować tężyzną fizyczną, boksował, chwalił się, ile to on na setkę biega. Zdarzyło nam się nawet razem pojechać na plażę nudystów.
Na plażę nudystów? Po co?
No tak, wie pani, jego fascynowało ludzkie ciało, mięśnie. Anatomię człowieka znał na wylot. Sam też lubił się czasem rozebrać. Dopiero jak był chory, przestał obnażać tors. "Nie będę pokazywał klatki pooranej przez bajpasy" - tłumaczył.
No dobrze, wróćmy do "spokojnego Starowieyskiego". Rozmawiałam z nim kiedyś i nie bardzo wierzę w "spokojnego Starowieyskiego"?
Zdarzały mu się wybuchy. Największą awanturę, jaką widziałam, zrobił kiedyś w Czytelniku, kiedy podano mu na obiad... buraczki. Na cały głos wykrzyczał, że on buraczków nie znosi i takiego dania sobie nie życzy. Słyszeli o tych buraczkach chyba wszyscy goście.
Na co dzień jaki był?
Po prostu fajny facet. Nie puszył się, nie nadymał - chyba że wymagała tego sytuacja. Owszem, był trochę snobem zawsze nienagannie ubranym. Ale bez przesady, to nie był picuś-glancuś. Po prostu jeśli kupował buty czy marynarkę, to zawsze z dobrego sklepu. Apaszka, chusteczka w butonierce...
A jego słynne opowieści nie z tej ziemi?
Tak, to był niesamowity gawędziarz. Słuchanie go było przyjemnością. I nieważne, że zdarzało mu się fantazjować. Kiedy zaczynał opowiadać o swojej działce na Portoryko, żaden ze słuchaczy nie zastanawiał się, czy ona w ogóle istnieje, bo Franek mówił o niej tak wciągająco. Zresztą z nim można było porozmawiać niemal na każdy temat. Unikał tylko polityki i rozmów na temat muzyki rozrywkowej. Uwielbiał za to muzykę klasyczną.
No i kobiety, prawda?
Oczywiście, bardzo lubił kobiety. I wbrew różnym pogłoskom wcale nie lubował się w puszystych paniach, jakie dominowały na jego obrazach, podobały mu się też te szczupłe.
Niektórzy mówili, że jest dziwakiem. Jak przyjmował krytykę?
Bardzo spokojnie, miał do siebie duży dystans. Żył we własnym świecie, ale w tych jego opowieściach, z pozoru pokręconych i nie na temat, które snuł godzinami, było tak wiele mądrego. Szkoda, że nikt tych wielogodzinnych tyrad nie zdążył nagrać.
*Nina Rozwadowska, właścicielka Galerii Grafiki i Plakatu w Warszawie, przyjaźniła się ze Starowieyskim od 1979 roku