Ten marsz będzie podobny, ale jednak inny: grupa, która przywłaszcza sobie gestykulację władzy i choreografię oficjalnych rytuałów, buduje swoją sztukę właśnie na subtelnej różnicy między zdarzeniem a jego powtórzeniem.

Public Movement jest zjednoczony, sprawny i zdyscyplinowany. To artystyczne komando, które może zmienić w teatr swoich działań plac, ulicę, budynek państwowy lub ruchliwe skrzyżowanie. Tworzywem ich sztuki jest siła i estetyka kolektywu. Choreografią ich akcji rządzi logika musztry, która zmienia grupę indywiduów w jedno ciało podporządkowane jednej myśli i jednej idei. Public Movement używa technik znanych z armii, organizacji paramilitarnych czy ruchów masowych, ale posługuje się nimi przewrotnie. Białe uniformy, które artyści noszą podczas akcji, są pozbawione jakichkolwiek insygniów czy symboli, które pomagałyby rozpoznać ideologiczną tożsamość. Łatwo wziąć ich za politycznych aktywistów, ale trudno określić, co popierają, a co krytykują. Działania Public Movement przypominają manifestacje, ale nie niesie on ze sobą żadnych haseł. Artyści posługują się silnym, perswazyjnym językiem, do niczego jednak nie przekonują. Zamiast, jak przystało na zjednoczony ruch, wysyłać jednoznaczny komunikat, prowokują pytania i sieją wątpliwości.

Reklama

W "cywilu" Dana Yahalomi (lat 27) i Omer Krieger (lat 34) wyglądają na kolejną parę wyluzowanych młodych mieszkańców Tel Awiwu. W swoim bauhausowskim mieszkaniu, dwa kroki od placu Rabina, przyjmują gości po mieszczańsku - herbatką i domowym ciastem. W czasie akcji zmieniają się jednak w liderów i stają na czele ubranej na biało falangi. "Podkreślają, że w Public Movement nie ma demokracji" - mówi DZIENNIKOWI Marianna Dobkowska, która pracowała z izraelskimi artystami podczas ich zeszłorocznego pobytu w CSW-Zamek Ujazdowski. "To takie małe wojsko, tyle że bardzo przewrotne".

Czym jest ta przewrotna armia? Dana i Omer odpowiadają, recytując swoje credo: "Public Movement bada polityczne i estetyczne znaczenia zachowań zbiorowych. Public Movement produkuje manifestacje, fikcyjne akty nienawiści, nowe tańce folklorystyczne, działania synchroniczne, aranżowane wypadki samochodowe, marsze, a także inscenizacje wydarzeń z życia osób, instytucji społecznych czy państw".

Formalnie rzecz biorąc, grupa została założona w 2006 roku, ale Omer, z wykształcenia filozof i artysta wizualny, mówi: - Nie planowaliśmy założenia Public Movement, zebraliśmy po prostu wokół siebie ludzi dzielących naszą pasję dla idei grupy i działań grupowych. Jesteśmy obiektami swojego własnego eksperymentu. Pracujemy z ludźmi, którzy chcą być częścią grupy i jednocześnie zadają sobie pytanie, czym jest grupa i co mogą zrobić jako jej część.

Public Movement maszerują trójkami po ulicach, stają na baczność, salutują, ustawiają się w szeregu. W jednej ze swoich najgłośniejszych akcji, "Ceremonii", którą pokazywali również w Polsce, na łódzkim Festiwalu Czterech Kultur, obok musztry odgrywają sceny śmierci i walk wręcz, które wyglądają brutalnie i niepokojąco realistycznie. Zacieranie granicy między fikcją a rzeczywistością to część strategii kolektywu, który nie lubi, gdy nazywają go grupą artystyczną, i woli przedstawiać się po prostu jako "ruch". W "Ceremonii" gesty i pozy zaczerpnięte z repertuaru uroczystości państwowych i politycznych rytuałów układają się w strukturę przypominającą spektakl. Wiele innych działań kolektywu ma jednak charakter prowokacyjnych interwencji w przestrzeń publiczną, której użytkownicy, przypadkowi przechodnie, są nie tyle widzami, ile zdezorientowanymi świadkami niepokojących wydarzeń. Sceną akcji "Wypadku" jest ulica, w którą z dwóch stron wjeżdżają dwa jednakowe samochody. W tym samym momencie auta potrącają dwie przechodzące przez jezdnię osoby. Ofiarami wypadku są członkowie Public Movement, ale przechodnie o tym nie wiedzą. Artyści mają świetne przygotowanie kaskaderskie i scena wygląda przerażająco realistycznie. Świadkowie zdarzenia chcą zwykle pospieszyć na pomoc leżącym nieruchomo na ulicy potrąconym osobom, ale wówczas okazuje się, że teren obstawiają młodzi ludzie, którzy powstrzymują ratowników, tłumacząc enigmatycznie, że "wszystko jest w porządku". Dopiero wówczas niewtajemniczeni dostrzegają podejrzane szczegóły: jednakowe samochody, jednoczesność obu wypadków, synchronizację i symetrię.

Przemoc jest częścią gry, którą prowadzi Public Movement. I to nie tylko wtedy, kiedy członkowie grupy inscenizują bójki, wypadki samochodowe czy też - jak podczas akcji "Free Holon" - wykonują tańce ludowe na środku zatłoczonego skrzyżowania, dezorganizując ruch uliczny i doprowadzając do szału kierowców. Sam wizerunek kolektywu, jego manifestacje siły i paramilitarne choreografie mają w sobie coś opresyjnego, stają się formą symbolicznej przemocy wobec widzów i przypadkowych świadków. "Elementy przemocy są we wszystkim, co robimy, bo przemoc jest częścią przestrzeni publicznej. Pociąga nas siła i agresja, tak samo jak pociągają nas spontaniczne wybuchy radości i grupowe tańce ludowe. Poza tym przemoc sprawia nam przyjemność, sprawia, że czujemy się sobie bliżsi" - mówi DZIENNIKOWI Dana. "Kochamy życie i niektóre jego ekstremalne przyjemności" - dodaje Omer.

Reklama

Bawiąc w Łodzi, Public Movement zajął się poprawieniem antysemickich graffiti malowanych na murach miasta przez fanów ŁKS-u i Widzewa. Na nabazgranych rękami kibiców gwiazdach Dawida Izraelczycy malowali... gwiazdy Dawida. Tym prostym gestem, który pozornie nic nie zmieniał (graffiti pozostawały te same, a nawet wyraźniejsze), artyści opanowywali symbolicznie teren, zmieniali wymowę znaku z antysemickiej na nacjonalistycznie izraelską. Prowokacja i dążenie do konfliktowych sytuacji są jeszcze jednym elementem strategii grupy - podobnie jak deklarowanie fascynacji przemocą. Public Movement lubi utrzymywać widza w stanie napięcia - jak podczas przeprowadzonej 16 grudnia zeszłego roku akcji "86. rocznica zamordowania prezydenta Narutowicza przez malarza Eligiusza Niewiadomskiego", która była owocem pobytu liderów ruchu w CSW.

Izraelscy artyści wzięli na warsztat specyficznie polski wkład w historię przecinania się dróg sztuki, polityki i zbrodni - zabójstwo prezydenta w galerii sztuki, podczas wernisażu, w dodatku przez artystę. Pikanterii sprawie dodaje to, że w tragedii Narutowicza ważną rolę odegrała narracja antysemicka - zanim pierwszy prezydent niepodległej Rzeczypospolitej został zabity w sali wystawowej Zachęty, narodowa prawica atakowała go jako polityka "wybranego za pieniądze żydowskie". W rocznicę zbrodni Public Movement zapraszał do zwiedzania sali im. Gabriela Narutowicza w Zachęcie; można tam było jednak wchodzić tylko pojedynczo i wyłącznie w eskorcie profesjonalnych ochroniarzy wyszkolonych w osłanianiu VIP-ów. Agenci chronili widza, ale jednocześnie budowali wokół niego poczucie zagrożenia. "Ta ambiwalencja wydaje się mi się w działalności grupy najciekawsza" - mówi DZIENNIKOWI Joanna Warsza, kuratorka "Wiosny w Warszawie" dla Nowego Teatru, zaplanowanego na 18 kwietnia "Spaceru przez Getto pod przewodnictwem Public Movement".

Wycieczki izraelskich nastolatków do Polski to kolejny grupowy rytuał wzięty na warsztat przez grupę. - Kiedy wiele miesięcy temu wspomniałam o fenomenie izraelskich wycieczek, Dana i Omer powiedzieli, że "najwyższy czas się tym zająć" - opowiada Warsza. Wizyty młodych Izraelczyków w Polce mają charakter inicjacyjny. Trasa objazdu, który dla wielu uczestników jest pierwszą w życiu podróżą zagraniczną, ograniczona zostaje do miejsc związanych z Zagładą. Wycieczki nazywane są "delegacjami", co podkreśla państwowy charakter całego przedsięwzięcia. Nastolatki biorą w nim udział na krótko przed powołaniem do wojska, a pobyt w Polsce ma podsycić patriotyczne uczucia i świadomość potrzeby obrony kraju. "Te podróże definiują narodowe uczucia młodych Izraelczyków, budują poczucie przynależności do izraelskiej wspólnoty w przeszłości i przyszłości" - mówi Dana. "To fascynujący fenomen, w którym łączy się młodość, hormony, pamięć i jej instrumentalizacja, nacjonalizm, turystyka, przemoc, śmierć, Europa, Izrael, Polska".

Public Movement chce, aby tym razem ścieżkami wytyczonymi dla izraelskich nastolatków przeszli przede wszystkim Polacy. Grupa zamierza także wprowadzić w niezmienny rytuał kilka modyfikacji, na czele z kończącą pochód imprezą w popularnym klubie Chłodna 25. "Polacy są z tego rytuału wykluczeni, w najlepszym razie grają rolę statystów w ceremoniach odprawianych dla młodych Izraelczyków" - mówi Omer. "My chcemy zaprosić Polaków, aby przeszli razem z nami Ścieżkę Bohaterstwa i Ścieżkę Pamięci, zaprosić do próby wymyślenia zupełnie nowego sposobu pamiętania".

Ideologia i program tak zwanych delegacji izraelskiej młodzieży do Polski są łatwym przedmiotem krytyki - i często nim się stają, również w Izraelu. Public Movement jak zwykle nie daje sobie jednak narzucić zerojedynkowej logiki "za i przeciw". Grupa pracuje z estetyką władzy, siły, świeckich zbiorowych rytuałów i zachowań, odtwarza ich czystą formę, treść pozostawiając w niedomówieniu. Akcje Public Movement można czytać jako krytykę form izraelskiego życia publicznego i atmosfery politycznej, militaryzmu i kolektywizmu zakorzenionego w tradycji syjonistycznej. I odwrotnie - można też widzieć w gestach grupy nacjonalistyczną apologię tych wszystkich wartości. "Public Movement nie ma ideologii. Nie interesuje nas opowiadanie się po którejś ze stron" - tłumaczy Dana. "Nie wierzymy w koncept politycznej tożsamości. Ona zawęża możliwości myślenia i działania. Owszem, robimy politykę, kreujemy polityczne sytuacje, jesteśmy politycznymi aktywistami. Niektórzy mogą widzieć w tym, co robimy, sztukę".

Spacer przez Getto pod przewodnictwem Public Movement, 18 kwietnia o 18, start: Umschlagplatz, www.nowyteatr.org