MAGDALENA JANCZEWSKA: Kto najczęściej pada ofiarą lichwiarzy?

KAMIL BASAJ*: Nie ma żadnej reguły. Są to osoby zarówno wykształcone, jak i nie. Z małych i dużych miejscowości. Jednym z moich klientów był student z dużego miasta, który poszedł do lichwiarza, bo wstydził się braku pieniędzy i tego, że nie mógł chodzić ze znajomymi imprezować. Potrzebował szybko 200 zł. Zgodził się więc na wszystkie warunki. Pokwitował, że dostał tysiąc złotych i musiał spłacać tę kwotę łącznie z 21-proc. odsetkami. Takie przykłady można mnożyć. Ludzie wstydzą się braku pieniędzy, a ich naiwność czasem nie zna granic.

Reklama

Ale do lichwiarzy trafiają przecież też tacy, którzy potrzebują szybko pieniędzy, bo spotkała ich jakaś tragedia życiowa...

Owszem, wśród ofiar lichwiarzy są osoby, które banki odesłały z kwitkiem. Coraz więcej właśnie takich, które niedawno w związku z kryzysem straciły pracę albo pracują na czarno. Nie mają zdolności kredytowej, a pilnie potrzebują pieniędzy. Wśród ofiar lichwiarzy są jednak przede wszystkim ludzie, którzy wyczerpali już inne drogi zdobycia pieniędzy. Są zapożyczeni u znajomych i rodziny, zalegają w spłacaniu wielu kredytów bankowych i znaleźli się na tzw. czarnej liście kredytobiorców. Wtedy właśnie zaczynają sięgać po tzw. chwilówki, które kuszą hasłami: ekspresowa pożyczka, bez BIK, bez poręczycieli, bez zaświadczeń. Ślepo wierzą, że to cudowna recepta na ich problemy.

Jak wpada się w taką spiralę długów?

Mechanizm jest całkiem typowy. Najpierw kupuje się coś na raty. Na przykład telewizor. Widzimy ratę, ale nie widzimy całkowitego kosztu tego zakupu. Myślimy sobie: przecież 90 zł miesięcznie to żaden wydatek. Potem kupujemy więc jeszcze lodówkę, a gdy sąsiad podjeżdża nowym samochodem, myślimy sobie: czemu nie, przecież nas na to jeszcze stać. Patrzymy na wysokość pojedynczych rat, ale nie na ich sumę i powoli zaczynamy tracić płynność finansową. Próbujemy jeszcze walczyć, konsolidować kredyty, ale pętla zaciska się coraz bardziej. Pewna pielęgniarka i jej mąż rencista zadłużyli się aż na 758 tys. zł. Kobieta próbowała to spłacić, pracując na dwóch etatach. Oczywiście nie miała żadnych szans. Pamiętam też wstrząsającą historię starszej pani z Pomorza, która tak bardzo chciała pomagać wnukom, że zaczęła brać kredyty bankowe, a potem trafiła do lichwiarza. W końcu zlicytowano jej mieszkanie, a kobieta popełniła samobójstwo.

Przecież musi być jakieś wyjście z tej matni...

Reklama

Najlepiej po prostu omijać lichwiarzy. Musimy pamiętać, że im nie zależy na tym, abyśmy spłacili długi. Oni chcą z nas jak najwięcej wycisnąć. Ale zakładając, że ktoś miał chwilę słabości i podpisał już taką umowę, a potem uświadomił sobie, że popełnił błąd - to musi wiedzieć, że według prawa ma tydzień na wycofanie się. Oczywiście musi się spodziewać, że pożyczkodawca będzie chciał go obciążyć kosztami za wcześniejszą spłatę. Wtedy radzę niczego nie płacić, potraktować te pieniądze jako sporne, wyrazić sprzeciw i iść do sądu.

Czego jeszcze nie wolno robić?

Z pewnością nie można dać się zastraszyć. Ciągle powtarzam klientom, że windykator nie ma prawa wejść do ich domu, a tym bardziej robić zdjęć dobytku. I grozić, że niedługo przyjedzie samochodem i wszystko nam pozabiera. Spotkałem się parokrotnie z takimi opowieściami. Wtedy należy jak najszybciej wezwać policję. Takie najście jest zakłócaniem miru domowego.

*Kamil Basaj pracuje w firmie, która oddłuża i restrukturyzuje należności