Marcin Zieliński: Dlaczego Dolny Śląsk tak często nękają powodzie?
Stefan Bartosiewicz*: To przez błąd popełniony przed 250 laty. Po wojnach śląskich w latach 1740-1745, w których Austria straciła te ziemie na rzecz Prus, na Dolny Śląsk zostali sprowadzeni osadnicy niemieccy. Nie znali specyfiki tych terenów, dlatego zaczęli budować miasta wzdłuż rzek na obszarach zalewowych.

Reklama

Czegoś takiego nie ma w innych częściach Polski - nawet jeśli miasta są przy rzekach, to najczęściej na wzgórzach, bo budowali je rdzenni mieszkańcy, znający okolicę. Takiej wiedzy zabrakło osadnikom. Kiedy przekonali się, że powodzie powtarzają się regularnie, miasta już stały. Ich mieszkańcom szkoda było je porzucać, więc mozolnie po każdym zalaniu je odbudowywali. Gdy w 1945 roku te tereny wróciły do Polski, odziedziczyliśmy problem.

>>>Czy będzie powtórka z powodzi stulecia

Czyli nie można nić zrobić, żeby zapobiec powodziom?
Zapobiec nie, ale można je znacznie ograniczyć. Należy pogłębić koryta rzek i oczyścić ich brzegi. Potem podwyższyć mosty, bo są one niekiedy 30 cm nad lustrem wody. Wystarczy, że jej poziom się podniesie, a rzeką zaczną spływać powodziowe śmieci. Od razu zatrzymują się na moście, powstaje tama i spiętrzona woda zalewa okolice.

Znów mamy powódź, czyli nic z tej listy nie jest zrobione?
Na to potrzeba mnóstwo pieniędzy. Z naszych wyliczeń wynika, że rocznie w naszym województwie na utrzymanie rzek potrzeba 140 mln zł. A my dostajemy 1 mln 400 tys. zł, czyli jeden procent.

*Stefan Bartosiewicz, dyrektor ds. technicznych w Regionalnym Zarządzie Gospodarki Wodnej we Wrocławiu