"Niemcy swego czasu podnieśli się z ruin dzięki okrutnej władzy. Nie wszystko, co było związane z Adolfem Hitlerem, było złe" - mówił w 1995 r. dziennikowi "Handelsblatt". Niemcy protestowali. Jeszcze dwa lata temu grzmiał. "Widzieliście w jakim stanie jest Bobrujsk? Straszny chlew! To głównie żydowskie miasto było, a wiecie, jak Żydzi traktują miejsca, w których żyją" - powiedział w radiu. Oburzył się Izrael. A jednak dziś, dzięki odwilży w relacjach z Zachodem, łapie drugi oddech. "Gdy w 1990 r. ten były dyrektor sowchozu w Szkłowie dostał się do parlamentu jeszcze sowieckiej Białorusi, nikt nie traktował go poważnie" - mówi DZIENNIKOWI ówczesny przywódca Białorusi Stanisław Szuszkiewicz. Nie miał ani wpływów, ani znajomości. Umiał za to oskarżać, nawet o tak wydumane rzeczy jak nomenklaturowe wille na Lazurowym Wybrzeżu, o których partyjnej wierchuszce nawet się nie śniło. "Trzeba skończyć z tym burdelem!" - grzmiał w transmitowanych przez telewizję obradach komisji ds. walk z korupcją, której szefem zrobił go lekkomyślny parlament. Nic dziwnego, że na prowincji zrobił furorę. Nie dość, że mówił prostym językiem, to jeszcze występował w obronie zagubionych, biednych i tęskniących za silnym przywódcą. W II turze 40-letni wówczas Aleksander Ryhorawicz zdeklasował nielubianego Kiebicza, otrzymując 80 proc. głosów.

Reklama

WZIĄŁ JĄ ZA ŻONĘ I TYLE

Ambitny był od zawsze, robił wszystko, byle tylko wybić się z rodzinnej wsi położonej 200 km na wschód od Mińska. Całe gospodarstwo to mała chata i dwa drzewa na podwórzu. W Kopysi wychowywała go samotna matka, z zawodu kołchozowa dojarka. Kim był ojciec - nie wiadomo. Zadziorny Sasza miał powodzenie. Szybko ożenił się z koleżanką z podstawówki Haliną Żauniarowicz ("Nie oświadczył się, wziął za żonę i tyle" - twierdzi "Komsomolskaja Prawda"), ale gdy został deputowanym, zupełnie o niej zapomniał. "Ja nie chciałam się przeprowadzać, a on nie oponował" - twierdziła później. Dziś mieszka jak na wygnaniu na przedmieściach Szkłowa. Niewielki, parterowy dom ze strychem, gospodarstwo z ogrodem i kurami. Kiedyś była też krowa, ale kiedy jedna z zachodnich gazet opublikowała zdjęcie, na którym białoruska pierwsza dama w wiejskim fartuchu doi krasulę, prezydent zrobił awanturę i kazał pozbyć się zwierzęcia.

Kiedyś parę razy widziano Halinę w sanatorium Biełaruś w rosyjskim Soczi, a "Komsomolskiej Prawdzie" udało się nawet przeprowadzić z nią wywiad. Jednak odkąd wokół szkłowskiego gospodarstwa zaczęli krążyć dziennikarze, prezydent powiedział "dość". Podwyższono płot, a na rozmowę z Haliną Radyjonauną trzeba dostać zgodę jego administracji.

Reklama

"To moja osobista lekarka" - tłumaczył kolegom na początku lat 90., dlaczego wciąż jest widywany z młodą brunetką Iryną Abielską. Jeździła z nim na wizyty zagraniczne, pomagała w kampanii prezydenckiej. I choć w 2004 r. dała mu syna Mikałaja, nigdy nikt oficjalnie nie potwierdził ich związku. Może dlatego, że w ostatnich latach także Iryna zeszła na dalszy plan. Niegdyś główna lekarka prezydenckiej kliniki, teraz jest zwykłą panią doktor w jednym z wielu mińskich szpitali. Z dawnych przywilejów została jej willa na jednym z bogatych stołecznych przedmieść. Łukaszenkę miało coś łączyć też a to z byłą miss Anżaliką Ahurbasz, a to z piosenkarką Iryną Darafiejewą. Ta druga zadedykowała prezydentowi piosenkę "Anioł mój niezrównany, nieziemski i nierealny".

Szef jest stały jedynie w uczuciach wobec trzech synów. 30-letni Dźmitry szefuje prezydenckiemu klubowi sportowemu. Szykowany na następcę 33-letni Wiktar kieruje Radą Bezpieczeństwa Narodowego. Ostatnio jednak najwięcej zainteresowania wzbudzał nieślubny Mikałaj. Wiosną 2008 r. fotografie "Baćki" trzymającego za rękę małego chłopczyka opublikowała państwowa agencja BiełTA. Ponieważ nie zdarzyło się wcześniej, aby BiełTA ogłosiła coś nie po myśli władz, plotkarze dostali potwierdzenie wcześniejszych domysłów. Od tej pory Aleksander Ryhorawicz gdzie się nie pojawił, trzymał za rękę Kolę. Uczył go rozlewać beton na jednej ze sztandarowych budów, razem oglądali mecz hokejowy, uczestniczyli wreszcie w nabożeństwie wielkanocnym. W kwietniu rezolutny czterolatek został nawet członkiem oficjalnej delegacji podczas audiencji u Benedykta XVI. "Ciekawe co dalej. Może zorganizują szczyt dzieci państwowych przywódców?" - drwił publicysta Raman Jakauleuski. Nieślubny syn wręczył papieżowi prezent - własny elementarz. "Papież sam mnie prosił, żebym go przedstawił" - tłumaczył potem szef państwa.

WIEDZIEĆ, KIEDY PRZEGRAĆ

Reklama

Kwiecień 2009 r. Dobrze zapowiadający się trener hokejowy Jauhien Lebiedzieu nie kryje zaskoczenia, kiedy władze klubu Mietałurh wręczają mu wypowiedzenie. Przecież w ubiegłym sezonie poprowadził zespół z niewielkiego Żłobina na trzecie miejsce w kraju. A to nie byle co, bo na Białorusi hokej to sport narodowy. To, czego nie zrozumiał Lebiedzieu, było jednak jasne dla opozycyjnych mediów. Prowadzona przez niego amatorska drużyna wygrała przecież kilka dni wcześniej z komandą, w której osobiście gra prezydent. W turnieju team Łukaszenki szedł jak burza aż do finału. On sam zdobył do tej pory 15 bramek. Tymczasem w boju o złoto "prezydenccy" przegrali 8:9. Gdy sprawą zwolnienia nadambitnego trenera zajęły się media, w żłobińskim klubie zapanowała konsternacja. W końcu prezes poinformował, że to jakieś nieporozumienie.

Ale Łukaszenka nie lubi przegrywać nie tylko na lodowisku. Od 1994 r. na Białorusi odbyło się dziewięć różnych głosowań. "Żadnego Europa nie uznała za spełniające standardy demokratyczne" - przypomina Szuszkiewicz. Aby wygrywać kolejne wybory i referenda Łukaszenka musiał jednak stworzyć "odpowiedni" system polityczny. Wszystko wskazuje na to, że mu się udało. W Europie poza koronowanymi głowami nie ma polityka, który sprawowałby władzę dłużej niż Łukaszenka. Białoruski lider o ponad dwa lata wyprzedza prezydenta Islandii Olafura Ragnara Grimssona. We Włoszech w tym czasie upadło osiem rządów.



WIĘZIENIE ZA WIERSZ

Wiosna 2006 r., Mińsk. Gdyby 20-letni Barys Harecki urodził się gdzie indziej, zaczynałby się pewnie właśnie rozglądać za stażem w którejś z ogólnokrajowych gazet. Na Białorusi tymczasem jako działacz radykalnego Młodego Frontu został po raz pierwszy zatrzymany przez milicję. "Potem zdarzało się to jeszcze kilkadziesiąt razy, z czego pięć czy sześć siedziałem w niesławnym areszcie przy ulicy Akreścina" - opowiada DZIENNIKOWI. "To nie więzienie, tylko areszt, więc nie musi spełniać żadnych warunków. Nie ma mowy o dostępie do biblioteki czy spacerniaka. Kiedyś jeszcze można się było dogadać ze strażnikami, żeby przynieśli jakieś gazety. Teraz już nie chcą dopuścić choćby iskierki informacji z zewnątrz. Nie ma łóżek, tylko coś w rodzaju legowisk do spania. I tam wsadzają ludzi na 15 dni" - dodaje Harecki.

Kwiecień 1996 r. Głośny poeta Sławamir Adamowicz publikuje wiersz "Zabij prezydenta". "Zabij tę swołocz, która / Tak gnuśnie stroszy wąsy" - pisał. Zanim dostał 10 miesięcy w groteskowym procesie, śledczy żądali fachowej analizy utworu i oceny stopnia jego wywrotowości. "Dłużej tam żyć nie mogłem. Tułaczka po Europie skończyła się w Norwegii" - opowiada nam Adamowicz. "Dwa lata spędziłem w obozie dla azylantów daleko za kołem podbiegunowym. Groziła mi ekstradycja na Białoruś. W końcu otrzymałem azyl, ale stało się to dzięki pomocy rodaków mieszkających w Norwegii, którzy zorganizowali całą akcję nacisku w mojej obronie" - opowiada.

Nie wszystkim się jednak udało. Najczarniejsze lata prezydentury Łukaszenki to 1999 - 2000. Wówczas miały istnieć osławione szwadrony śmierci. Ich ofiarą padło pięciu związanych z opozycją polityków - w tym trzech dawnych sojuszników "Łuki": były szef MSW Jury Zacharanka, były szef centralnej komisji wyborczej Wiktar Hanczar oraz eksszef parlamentu Hienadź Karpienka. Wszystko wskazuje na to, że zginęli na zamówienie najbliższego otoczenia Łukaszenki. "Istnieje na Białorusi nawet specjalna służba od szpiegowania szpiegów (SBPB), czuwania nad KGB" - mówił nam białoruski dziennikarz, znawca służb specjalnych Pawał Szaramiet. "Łukaszenka dba też o stałą rotację kadr, aby nikt nie poczuł się zbyt silny. Przez 14 lat jego rządów przewinęło się 12 dowódców SBPB, siedmiu dowódców KGB i sześciu szefów MSW. W dyktaturze świadczy to o braku zaufania do kadr" - dodawał.

PREZYDENT NA LODZIE

Wychowaniu posłusznego narodu służy nie tylko telewizja, ale także szkoły. To dlatego na uczelnie wprowadzono specjalny przedmiot - państwową ideologię Białorusi. Według jednego z podręczników białoruscy politolodzy wybrali to, co najlepsze z marksizmu, konserwatyzmu i liberalizmu, aby stworzyć ideę najbardziej odpowiadającą narodowi. Wielka w tym zasługa prezydenta, dzięki któremu zasady "patriotyzmu, internacjonalizmu, sprawiedliwości społecznej i troski o bliźnich stały się fundamentem państwowej ideologii". Kurs trwa cały semestr. Nieważne, czy uczysz się na kierunku humanistycznym, czy studiujesz fizykę: ideologia jest obowiązkowa dla każdego. "Każdy kraj ma własną ideologię, nie widzę w tym niczego nadzwyczajnego" - argumentuje w rozmowie z nami dziekan Wydziału Prawa na uniwersytecie w Mińsku Siarhiej Bałaszenka.

Oczywiście nie każdy obywatel jest w stanie przebrnąć przez bełkot nadętej propagandy. Dla reszty pozostaje uproszczona wersja, przedstawiana codziennie w telewizyjnych dziennikach i na łamach oficjalnej prasy. Dzięki temu każdy jest w stanie - w ślad za spikerem z STW - wyrecytować nawet najtrudniejsze do zapamiętania fakty. "Produkujemy 40 typów traktorów i wysyłamy je do 18 krajów świata. Mamy większy dochód narodowy na mieszkańca niż rosyjski Kraj Krasnodarski" - przekonywał bez zająknięcia w rozmowie z nami Jury, 53-letni taksówkarz.

Dziś we wszystkich urzędach na honorowych miejscach wiszą portrety Łukaszenki. W 2007 r. jedno z mińskich wydawnictw wydało nawet książeczkę dla pierwszoklasistów, którą otwiera przedmowa napisana przez głowę państwa. W środku - obok fotografii zabytków i podobizn artystów - są też zdjęcia Batki. Na 3 stronie prezydent wręcza kwiaty uśmiechniętej uczennicy, na stronie 35 w eleganckim garniturze idzie na czele pochodu z okazji dnia niepodległości, a na 43. z zaciętym wyrazem twarzy gra w hokeja. Podpis głosi: "Na lodzie - prezydent państwa".

Koniec zimy 2006 r., trwa kampania prezydencka. Hołubiony przez władze zespół Siabry nagrywa biesiadną piosenkę "Słuszaj Batku!" ("Słuchaj Batki!"), która szybko staje się hymnem zwolenników Łukaszenki. "Batka wszystko może zbudować, jest pełen nadziei i spokojny, wystarczy tylko spojrzeć, aby poznać, kto jest u nas gospodarzem" - głosi tekst, a skoczny refren dodaje: "Gdy jest ci źle - słuchaj Batki! Gdy jest ci dobrze - słuchaj Batki!". Bo prezydent "niczego złego nie nauczy". Większość narodu zgodnie uznała, że granica śmieszności została przekroczona. Dziś lider Siabrów Anatol Jermolenka tłumaczy wszystko nieporozumieniem. "Mieliśmy wtedy własny jubileusz i dziewczyny z zespołu zrobiły mi niespodziankę" - wyjaśnia DZIENNIKOWI. "Mnie w zespole też nazywają Batką. A media zrobiły z tego pieśń dla prezydenta, być może komuś na tym zależało" - mówi.



PROROSYJSKI PREZYDENT?

Prezydent zrobił przez 15 lat swojej prezydentury wiele, aby jego rodacy zapomnieli o swojej odrębności. Niejednokrotnie dawał do zrozumienia, że gardzi językiem białoruskim jako wiejskim narzeczem, zbyt ubogim, aby można go było zastosować w nauce czy wyższej kulturze. Sam nie mówi również poprawnie po rosyjsku. Jego językiem jest mieszanka obu - trasianka. Ostatnie białoruskojęzyczne liceum w Mińsku zamknięto w 2003 r. Łukaszenka wielokrotnie podkreślał, że "lud białoruski i lud rosyjski to w zasadzie ten sam lud". Stąd zapewne wynika stereotyp o jego prorosyjskości. Ale Mińsk nie zrealizował prawie żadnego postulatu Moskwy - nie wprowadzono rosyjskiego rubla, nie zrealizowano założeń unii celnej ani nie wpuszczono rosyjskiego kapitału do białoruskich spółek. Mińsk nie uznał nawet niepodległości Abchazji i Osetii Płd.

Łukaszenka forsował integrację z Rosją, ale kiedy na Kremlu rządził Borys Jelcyn. Chciał zostać wiceprezydentem państwa związkowego, aby po spodziewanej dymisji coraz bardziej schorowanego prezydenta Rosji zająć jego miejsce w Moskwie. Budował sobie pozycję w regionach, bratając się z gubernatorami rosyjskich obwodów. Gdy władzę przejął Władimir Putin, integracyjny zapał Batki osłabł. Doszło do tego, że Putin odpędzał "białoruskie muchy od rosyjskiego kotleta", a Łukaszenka rewanżował się porównywaniem działań władz w Moskwie do działań Stalina.

ANGIELSKI ARYSTOKRATA W SŁUŻBIE REŻIMOWI

Mimo to zręczna retoryka dawała władzom w Mińsku znaczne korzyści kosztem pozorowanych ustępstw. "Rosjanie poprzez niższe ceny gazu tylko w 2008 r. sfinansowali 12 proc. naszego PKB" - mówił nam opozycyjny ekonomista Jarasłau Ramanczuk. Mimo to Łukaszenka w ostatnim czasie zrozumiał, że więcej: pieniędzy, prestiżu i know-how, może zyskać współpracując z Zachodem. Pierwsze przymiarki do zwrotu zaczął robić tuż po tym, jak w marcu 2008 r. w Mińsku zaczął pojawiać się Timothy Bell, dawny doradca Margaret Thatcher. "Przyjechałem tu na jego prośbę, by poprawić jego wizerunek" - tłumaczył po pierwszym spotkaniu z prezydentem. To właśnie lord Bell stał za nagłym ujawnieniem istnienia Mikałaja Łukaszenki.

W tym samym czasie Łukaszenka zaczął odsuwać od władzy najbardziej skompromitowanych jastrzębi, np. wszechwładnego szefa MSW. Prezydent upiekł zresztą dwie pieczenie na jednym ogniu, bo ich miejsce zajęli ludzie kojarzeni z jego synem Wiktarem. Oczyszczając sobie w ten sposób drogę do porozumienia z Zachodem, Łukaszenka trafił na dobry czas, ponieważ także Europie zaczęło zależeć na wyciągnięciu Białorusi z objęć Kremla. Jak wygląda ta gra pozorów? Przed wrześniowymi wyborami Łukaszenka wypuścił wszystkich więźniów politycznych, ale po głosowaniu zmienił sposób nękania opozycji. Zamiast wsadzania do więzień, wciela się na przykład do wojska. Dopuszczono do obrotu dwie niezależne gazety, ale nie zdecydowano się na ten krok wobec 13 innych. Zarejestrowano ruch O Wolność Aleksandra Milinkiewicza, ale nie zrobiono tego samego w stosunku do innych partii.

Teraz prezydent chce pójść za ciosem i pogodzić się z Ameryką. 30 czerwca ułaskawił amerykańskiego prawnika Emanuela Zeltsera, odsiadującego w Mińsku trzy lata za szpiegostwo przemysłowe. To prezent dla delegacji Kongresu, która tego samego dnia przybyła do białoruskiej stolicy. Jeśli tylko uda mu się za zachodnie pieniądze przetrwać kryzys, rozbitej opozycji nigdy nie uda się przekonać ludzi, że ta 15-letnia łukaszenkowska mała stabilizacja to nie wszystko, czego powinni oczekiwać od europejskiego państwa.