Piloci transatlantyków opowiadają sobie o SP-LPE kawały: "Spotyka się trzech pilotów i przechwala swoimi osiągnięciami. - Ja latałem w 1942 roku nad Berlinem - mówi pierwszy. - Ja latałem w akcji "Pustynna burza" - chwali się drugi. - Ja latam do Ameryki na Papa Error - rzuca trzeci. - To nie odwaga, to szaleństwo - odpowiadają dwaj pierwsi".

Reklama

O tym, jak zawodną maszyną jest ten boeing, w czwartek przekonało się 237 pasażerów lotu 007 z Nowego Jorku do Warszawy. Samolot miał wystartować o 18.15 tamtejszego czasu. Miał, bo chwilę po tym, jak 19-letnia maszyna zaczęła kołować po płycie lotniska, pasażerowie poczuli straszny smród i zobaczyli dym w kabinie. Wybuchła panika, ludzie chcieli wysiadać. Stewardesy starały się ich uspokoić, po chwili dym znikł, ale za to zrobiło się strasznie gorąco. - W środku było przynajmniej 30 stopni Celsjusza. Ludzie nie mogli tego wytrzymać, dzieci płakały, a jedna kobieta nawet zemdlała - mówi jeden z pasażerów lotu 007.

Przez cztery godziny boeing 767 z niesprawną klimatyzacją stał na płycie lotniska, pasażerom nie pozwolono go opuścić. W końcu mechanikom udało się naprawić usterkę i samolot wystartował. Jednak prawie natychmiast załoga musiała podjąć decyzję o powrocie - klimatyzacja wciąż nie działała, a bez niej na wysokości ośmiu tysięcy metrów pasażerowie zamarzliby.

Okazało się jednak, że powrót na lotnisko nie nastąpił od razu. Zanim boeing wylądował, musiał przez ponad dwie godziny krążyć nad Nowym Jorkiem. Tyle trwało wypalanie paliwa z baków, co jest rutynową procedurą w takich przypadkach. Zresztą tak samo zrzucał paliwo rok temu w maju, kiedy również musiał zawrócić z powodu awarii na lotnisko w Nowym Jorku. Naprawa potrwała niemal cały piątek. Samolot dopiero w sobotę o 8.30 czasu polskiego odleciał do kraju.

Reklama

W ciągu ostatnich dwóch tygodni to już druga poważna awaria SP-LPE. 12 lipca pasażerowie, którzy mieli odlecieć nim z Rzeszowa do Nowego Jorku, musieli zostać w Polsce. Powód - zepsuł się układ paliwowy. Awaria była na tyle poważna, że samolot wypadł wtedy zupełnie z rozkładu lotów. Boeing przeszedł przegląd, ale wystarczył on jedynie na 12 dni bezawaryjnego latania.

Jednak absolutnie nie dziwi to załóg. "To jest latający złom. Miał już dziesiątki awarii. Pamiętam, że kiedyś w locie wysiadły kontrolki i światła w kabinie. Każda szanująca się linia lotnicza sprzedałaby go już dawno gdzieś do Afryki, by woził kozy" - mówi pilot LOT. Anonimowo, bo ma zakaz rozmów z prasą. Wtóruje mu mechanik. "W tym samolocie wymieniliśmy z powodu podejrzenia awarii mnóstwo części elektronicznych i elektrycznych, z USA ściągano serwisantów do wymiany elementów skrzydeł. W tym samolocie należałoby wymienić całe okablowanie, ale to kosztuje 3 mln dolarów" - mówi anonimowo.

Gdy chcieliśmy zapytać PLL LOT, dlaczego tak awaryjny samolot wiąż lata w jego barwach, rzecznik prasowy natychmiast odłożył słuchawkę. "Jest niedziela i mam wolne. Rozłączam się" - powiedział Andrzej Kozłowski, rzecznik LOT.