Sproszkowane mięso trafiło do Polski ze Szwecji w 2007 r. Jego odbiorcami było 12 firm produkujących żywność na południu i w centralnej Polsce. TVN24 podawał, że firmy gastronomiczne faszerują starym mięsem pierogi, gołąbki, kiełbasy, pieczeń rzymską, mortadelę i wiele innych wyrobów. To wszystko kończyło na stołach szkół, przedszkoli, domów starców oraz sklepów spożywczych.

Reklama

Po prawie tygodniu od ujawnienia afery w końcu zareagowały służby sanitarne. Główny Lekarz Weterynarii zdecydował się zająć całą sprowadzoną do Polski partię mięsa. Inspektorzy dotarli już do wszystkich 12 firm, które odkupiły puszki od importera.

Nie znaczy to jednak, że mięso zostanie zniszczone. Tak mogłoby się stać, gdyby mięso było szkodliwe. A nie jest. "Nie ma zagrożenia dla zdrowia ludzkiego" - mówił w TVN24 Krzysztof Jażdżewski, Główny Lekarz Weterynarii. Wcześniej pokazywały to analizy krakowskiego Sanepidu.

Przyczyna akcji Głównego Lekarza Weterynarii i Głównego Inspektoratu Sanitarnego jest inna. To... uchybienia formalne. Importer nie zgłosił na przykład do Państwowej Inspekcji Sanitarnej faktu prowadzeniu obrotu żywnością. Dodatkowo twierdził, że miał badania sanitarne żywności. Tymczasem przebadano tylko jedną puszkę, którą do laboratorium oddała prywatna osoba. Nie przeprowadzono za to stosownej kontroli dla całej partii puszek.