Najsłynniejsze procesy ostatnich lat, czyli sprawy O.J. Simpsona (oskarżony o morderstwo żony, uniewinniony - red.) czy Michaela Jacksona (sądzony za pedofilię, oczyszczony z zarzutów - red.) dowodzą, że gwiazdy spotykają się z wyrozumiałością, a nawet współczuciem sędziów czy przysięgłych, na które przeciętny Amerykanin nie ma co liczyć - mówi nam Marianne LaFrance, psycholog kultury z Uniwersytetu Yale.

Reklama

Obie sprawy miały dość osobliwy finał. Rozsądzający w nich jurorzy sami stali się gwiazdami. I O.J., i Michael zorganizowali dla swoich przysięgłych imprezy po procesie, co więcej, stacje telewizyjne zaczęły ich zapraszać do popołudniowych talk-show, by opowiadali o szczegółach pracy w sądzie. - Temida jest ślepa, ale wchodzący w jej rolę ludzie już nie. Mają oczy i doskonale widzą, czy oskarżony jest grubą rybą, czy nie - dodaje LaFrance.

Czasem sędziowie muszą podjąć interwencję, by uczestniczące w procesie podmioty nie obracały go w telewizyjny show. Gdy producent muzyczny Phil Spector był sądzony za morderstwo, przewodzący rozprawie zakazał i adwokatom, i prokuratorom urządzania codziennych konferencji prasowych, na jakich obie strony miały zwyczaj podrzucać dziennikarzom historie podważające wiarygodność drugiej strony.

31 lat temu Roman Polański zdecydował się uciec ze Stanów, bo spodziewał się sądowego linczu. Na początku całej procedury związanej z oskarżeniem o tzw. gwałt z mocy prawa (każdy stosunek seksualny osobą nieletnią jest ścigany w USA z urzędu) reżyser zawarł umowę z prokuratorem i poddawał się decyzjom władz, m.in. odbył 42-dniową "kwarantannę" psychiatryczną. Wszystkie strony postępowania były przekonane, że reżyser dostanie wyrok w zawieszeniu lub dozór kuratora. Ale kiedy wyszło na jaw, że prowadzący sprawę sędzia Laurence J. Rittenband ostrzegł zastępcę prokuratora okręgowego Los Angeles Davida Wellsa, że i tak wsadzi Polańskiego do więzienia. Dowiedziawszy się o tym, reżyser - a mogło chodzić o wyrok nawet 50 lat za kratami - postanowił uciec. Resztę tej historii dobrze znamy.

Reklama

Sprawa Polańskiego wpisuje się w długą tradycję amerykańskich procesów, w których swoje zdanie próbowały dorzucić media i opinia publiczna, która bacznie przygląda się temu, czy celebryci nie są stawiani ponad prawem. Co więcej, Marina Zenovich, reżyserka filmu dokumentalnego o sprawie Polańskiego, dowodzi, że na procesie kapitał polityczny próbował zbić Rittenband. Powołuje się ona na jednego z reporterów, który twierdzi, że sędzia nieraz pytał go, jakiego wymiaru sprawy oczekują dziennikarze, i chciał proces do tych potrzeb dostosować. Nie jest więc tajemnicą, że osoby znane są w sądach specjalnie traktowane, co może z jednej strony znaczyć, że patrzy się na nie łaskawiej, z drugiej, że wręcz przeciwnie.

Na przykład sądowa saga Paris Hilton, wzorcowej postaci z gatunku znanych z tego, że są znani, dziedziczki hotelowego imperium i prekursorki nagrywania na wideo scen z własnego pożycia intymnego, pochłaniała Amerykę znacznie bardziej niż perturbacje Polańskiego. Królewna świata reality show została oskarżona o przestępstwo znacznie mniejszego kalibru: choć o wiele bardziej popularne w słonecznej Kalifornii: słynne DUI (driving under influence), czyli jazda pod wpływem. W 2007 r. 26-letnią wówczas Hilton trzykrotnie zatrzymywano, gdy jechała samochodem, chociaż obowiązywał ją kilkumiesięczny zakaz siadania za kółkiem. Jej zeznania przed sędzią przypominały farsę. Hotelowa dziedziczka wybrała specyficzną linię obrony - próbowała dowieść, że jej wyobraźnia jest ograniczona jak u sześciolatki. Przekonywała, że jej doradcy nie wytłumaczyli jej, o co chodzi w skomplikowanym zakazie. W jej sprawie - podobnie jak w przypadku Polańskiego - skrzyknęła się hollywoodzka śmietanka, chociaż bez takich tuzów jak David Lynch czy Martin Scorsese, i także napisała do gubernatora Arnolda Schwarzeneggera. "Paris wprowadza w nasze szare życie piękno i ekscytację, więc nie można jej krzywdzić" - przekonywali sygnatariusze. Sędzia Michael Sauer wyboru nie miał. Gdyby uległ absurdalnej presji celebrytów, skompromitowałby się w środowisku prawniczym i zniweczył najpewniej dalszą karierę. Skazał Hiltonównę na półtora miesiąca więzienia. Dziedziczka kroczyła do zakładu karnego o najłagodniejszym rygorze w blasku reflektorów, zanosząc się szlochem, trzymana za rękę przez matkę, robiąc z siebie ofiarę sędziowskiej surowości.

Przy okazji procesu Paris Ameryka przekroczyła jeszcze jedną granicę. Medialne zainteresowanie tą trywialną sprawą pobiło jakiekolwiek rekordy. To pandemonium infantylizacji serwisów informacyjnych przerwała dziennikarka MSNBC Mika Brzezinski (córka Zbigniewa), która na antenie podarła kartkę z depeszą na temat kolejnego wątku w sprawie Hiltonówny i odmówiła zajmowania się tym tematem.

Reklama

Przeprowadzane od czasu do czasu sondaże dowodzą, że większość Amerykanów wierzy, że celebryci są lepiej traktowani przez sądy. Gdy magnatka medialnego rynku i specjalistka od upiększania gospodarstw domowych Martha Stewart stanęła przed sądem za wykorzystywanie tajnych danych do niedozwolonych operacji giełdowych, Ipsos-Public Affairs policzył, że 60 proc. mieszkańców USA uważa, iż osoby ze świecznika mają w obliczu Temidy przywileje. Ale kolejne dane dowodzą, że myślenie o uprzywilejowaniu znanych ludzi jest skomplikowane i uzależnione od wielu czynników, np. problemu rasowego. Biali byli pewni, że O.J. Simpson jest winien, a mimo to nie zostanie skazany. Afroamerykanie wierzyli w jego niewinność, ale obawiali się surowego wyroku. Podobnie było z Michaelem Jacksonem i oskarżonym o gwałt koszykarzem Kobem Bryantem. Nie mniej ważny jest też rodzaj przestępstwa, jakiego się dopuści znana osoba. Amerykanie gotowi są wybaczyć łagodne traktowanie celebrytów w sprawach błahych, środowiskowych, jak zniesławienie czy drobne wykroczenie z powodu pijaństwa. Ale za to domagają się surowości wobec tych, którzy np. są sądzeni za posiadanie narkotyków (szczególnie recydywistów, jak Christian Slater czy Robert Downey jr.), oraz tych, którzy popełnili przestępstwo na tle seksualnym. Dlatego też opinia publiczna będzie się bacznie przyglądać temu, czy Roman Polański nie jest szczególnie łaskawie traktowany. I to najpewniej wiąże ręce gubernatorowi Schwarzeneggerowi, który w obliczu sondażowej presji nie ułaskawi kogoś, kto w oczach wielu jest pedofilem.

W przypadku reżysera "Pianisty" i "Dziecka Rosemary" istnieje duże ryzyko, że cały medialno-polityczny galimatias się powtórzy. - Dowody przeciwko Polańskiemu są słabe. Samantha Geimer zeznań nie złoży, więc to go z pewnością nie obciąży. On sam zeznawał 31 lat temu, ale będzie mieć prawo to, co wtedy mówił, wycofać. Jednak bardzo możliwe, że sędzia, który będzie przewodniczyć nowemu procesowi, będzie chciał błysnąć w świetle fleszy i - choć raczej nie powinien upierać się przy szczególnie surowym wyroku - to może przedłużać procedury i robić na tym karierę - tłumaczy nam Fletcher N. Baldwin, b. dziekan szkoły prawa stanowego Uniwersytetu Florydy.

Kultura prawna Stanów Zjednoczonych w ogóle uprzywilejowuje sędziego, czy to na poziomie gminy, czy Sądu Najwyższego. Część konstytucjonalistów jest zdania, że sędziowie w USA bardzo często wykorzystują swoją pracę do robienia karier politycznych, a nadużywając władzy, dokonują powolnego zamachu stanu. Cóż... Może i tym razem się zdarzyć, że choć Temida będzie mieć zawiązane oczy, to jej funkcjonariusz będzie łypać okiem spod opaski i wybierać wariant atrakcyjniejszy dla niego samego.