Przez dziewięć miesięcy Kościół utrzymywał wydarzenie w tajemnicy, wrzawa wybuchła w ostatnich dniach września. Nigdy wcześniej miasteczko nie przeżywało takiego oblężenia dziennikarzy.

"Pytają i pytają. Zamęczyć człowieka mogą. Idziesz spokojnie do kościoła, a tutaj już na ciebie czekają. Zdjęcia robią, kamerują, nagrywają. A proboszcz prosił, żeby jakoś rozumnie do tego podchodzić. Ludzie, modlić się trzeba" - radzi starsza parafianka ze św. Antoniego. Podobnie jak inni mieszkańcy Sokółki chce zachować anonimowość. "To mała mieścina. Jak powiesz coś, co innym się nie spodoba, będą cię palcami wytykać" - mówi.

Był styczeń 2009 r., kościół pod wezwaniem św. Antoniego Padewskiego. Ksiądz podczas udzielania komunii upuścił hostię. Komunikant spadł na posadzkę, by potem zgodnie z procedurą liturgiczną trafić do naczynia z wodą. Tam miał się rozpuścić. Po pewnym czasie ktoś zauważył, że woda zabarwiła się na czerwono. Wylano ją na korporał, a kiedy wyparowała, na białym obrusie pozostał skrzep. Tkanka została wysłana do analizy. Dwaj niezależni lekarze wydali identyczną opinię - to fragment ludzkiego mięśnia sercowego w stanie agonalnym.

Miasto już czeka

Wyjątkowych tłumów w sokólskim kościele na razie nie widać. Kto chodził na msze, ten dalej chodzi. A kogo brakowało, ten dalej siedzi w domu. Za to w niedzielę trudno znaleźć wolne miejsce w ławce.

"U nas naród wierzący, dzień święty święci. Jak Pan Bóg przykazał" - rzuca mężczyzna na przykościelnym parkingu. Sokółczanie czytają gazety i zastanawiają się, gdzie ci pielgrzymi, którzy ponoć już odwiedzili ich 25-tysięczne miasteczko. Przynajmniej tak donoszą kolorowe czasopisma.

"Chętnie byśmy widzieli u siebie pielgrzymów, ale na razie ich nie ma. Będą za jakiś czas i wtedy Sokółka ożyje. To fakt. Wiadomo, pielgrzym musi nie tylko się pomodlić, ale też coś zjeść, gdzie się przespać, zrobić zakupy. Brakuje tu pracy, młodzi stąd wyjeżdżają, a ci, co zostają, nie mają łatwo. Cud nas obudzi. Zdarzył się w dobrym momencie" - nie ma wątpliwości pani Joanna, sklepowa. O niezwykłym zdarzeniu dowiedziała się od koleżanki. "Wierzę, bo jestem katoliczką" - dodaje.











Reklama




Dotychczas Sokółka była kojarzona z czterema rzeczami. Pierwsza to firma Sokółka Okna i Drzwi, druga - przebiegający przez miasteczko Szlak Tatarski z położonym w pobliskiej wsi Bohoniki zabytkowym meczetem, trzecia - szpital, który w połowie lat 90. został zwycięzcą ogólnopolskiej akcji "Rodzić po ludzku", czwarta - znana z ekranów kin i telewizji komedia Jacka Bromskiego "U Pana Boga...".

"Mnie Sokółka kojarzy się przede wszystkim z emigracją do Londynu. Siedzi tam może z 1/3 mieszkańców. Kilka dni temu dzwonił do mnie kumpel. Pod Londynem mieszka. O cudzie usłyszał i śmiał się, że z naszego miasta ciemnogród chcą zrobić. Sam nie wiem, co o tym myśleć. Mnie tam wcale nie jest do śmiechu" - opowiada 25-letni Paweł.

Cud podzielił sokółczan. Ci, co uwierzyli, starają się przekonać tych, którzy myślą inaczej. "Jak tylko dowiedziałam się, pomyślałam, że Bóg nas wyróżnił. Potem, jak emocje już trochę opadły, zaczęłam zastanawiać się, co to zjawisko oznacza. Może Bóg chce nam powiedzieć, że nasza wiara jest za mała? A może ludziom spowszedniało przyjmowanie komunii i nie robią tego z należytym szacunkiem i celebrą? A może to jakiś znak dla księży? Ale w sam cud nie zwątpiłam ani przez chwilę" - mówi 60-letnia kobieta.

W miasteczku nie brakuje jednak takich, którzy otwarcie przyznają, że w cudowne przemienienie nie wierzą. "Jest XXI wiek. Tutaj nie ma miejsca na cuda. Niebywałe rzeczy próbuje nam się wmówić. Jak hostia mogła się przemienić w ludzkie serce? To absurd! Ale u nas nie wypada otwarcie głosić podobnych poglądów, bo to mała mieścina i zaraz będą na ciebie patrzeć jak na heretyka" - podsumowuje elegancka kobieta w średnim wieku.

"Ja tam nic nie mam przeciwko cudom, szczególnie takim, które pomogą w rozwoju gospodarczym Sokółki. Niech ludziom żyje się jak najlepiej i jak najbardziej dostatnio. To dopiero będzie cud" - dodaje.


Sprawą zajęła się specjalna komisja powołana przez metropolitę białostockiego. "Jest jeszcze za wcześnie, żeby rozprawiać o tym zdarzeniu. Trzeba się modlić" - podkreśla ks. Stanisław Gniedziejko, proboszcz parafii pw. św. Antoniego Padewskiego. Prace komisji mogą potrwać nawet kilka lat. Jeżeli wyniki będą wskazywały na to, że mamy do czynienia ze zjawiskiem nadprzyrodzonym, dopiero wówczas o sprawie zostanie powiadomiona Stolica Apostolska.

Cudem zajmuje się jednak nie tylko Kościół. Na początku października do Prokuratury Rejonowej w Sokółce wpłynęło zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa. Złożyło je Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów.

"Mało prawdopodobne wydaje się, iż wspomniane fragmenty mięśnia sercowego należą do żydowskiego proroka ukrzyżowanego 2 tysiące lat temu. Możliwe jest, że należą do osoby żyjącej do niedawna. Istnieje zatem podejrzenie, że osoba ta zmarła z przyczyn naturalnych. Póki nie dojdzie do ustalenia jej tożsamości, nie będzie można z całą pewnością stwierdzić, że nie doszło do zabójstwa" - tłumaczy Małgorzata Leśniak, prezes Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów.

"Słyszałam o tym doniesieniu do prokuratury. Komu to potrzebne? Czemu ludzie nie powiedzą sobie po prostu, że <są rzeczy na niebie i ziemi, o których nie śniło się waszym filozofom>? Będą tacy, którzy nigdy nie uwierzą w ten cud. Nawet wtedy, kiedy Kościół go uzna" - nie ma wątpliwości polonistka z jednej z sokólskich szkół.

Relikwia, bomba i mozaika

"To będą takie Łagiewniki Północy albo druga Częstochowa. Dzięki cudowi eucharystycznemu miliony ludzi przejdzie przez próg naszej świątyni" - mówią kobiety spotkane w pobliżu kościoła. Sokólski kościół ma już jedną cenną relikwię, to znajdujący się w bocznej nawie obraz Miłosierdzia Bożego.


Starsze pokolenie pamięta też historię, jaka przytrafiła się kościołowi św. Antoniego w czasie II wojny światowej. Podłożone przez Niemców ładunki wybuchowe nie zostały jednak odpalone. Od zagłady uratował świątynię ks. Stanisław Fiedorczuk, żołnierz Armii Krajowej. Mieszkańcy Sokółki skomentowali tamto wydarzenie jednym słowem - "cud". Tak samo mówiono o innym zdarzeniu z czasów wojny. Na prowadzące do kościoła schody upadła zrzucona przez samolot bomba. Nikt nie wie, dlaczego nie wybuchła. Pocisk rozbroił Rosjanin, który za solidnie wykonaną robotę kazał sobie zapłacić wódką.

Była też inna dziwna historia z sokólskim kościołem w roli głównej. W drugiej połowie lat 80. po mieście krążyła wiadomość, że z mozaiką umieszczoną na frontonie świątyni dzieją się niesamowite rzeczy.

"Mówiło się, że na twarzy Matki Boskiej pojawiły się rysy podobne do tych z oblicza Czarnej Madonny i kiedy dojdą one do serca, nastąpi koniec świata. Potem okazało się, że to nie był żaden cud, tylko zwykłe ludzkie gadanie. Teraz to zupełnie co innego" - podkreśla starszy mężczyzna.

Zdarzenie z kościoła św. Antoniego porównywane jest z tym, co stało się we włoskiej miejscowości Lanciano w VIII w. W rękach odprawiającego mszę kapłana hostia przemieniła się w ciało, a wino zastygło w bryłki krwi. Kościół uznał to za cud eucharystyczny. W 1970 r. ponownie zbadano relikwie. Badanie potwierdziło, że ciało przemienione z hostii to fragment ludzkiego mięśnia sercowego. "Nie mam najmniejszych wątpliwości, że u nas też tak będzie. Modlę się o to gorąco" - przyznaje młoda dziewczyna.

Tymczasem mieszkańcy karmią się każdą nową informacją. Jedni są w stanie uwierzyć we wszystko, a inni przekonują, że żadnego cudu nie było.

Ile ludzi, tyle teorii. Bo w Sokółce każdy chce mieć własne zdanie. Nawet jeżeli chodzi o cud.