W czwartek w Sądzie Rejonowym Warszawa-Śródmieście odbyła się kolejna rozprawa w procesie Łukasza Żaka (jest zgoda sądu na podanie nazwiska - PAP), oskarżonego o spowodowanie śmiertelnego wypadku na Trasie Łazienkowskiej we wrześniu 2024 r. W wypadku uczestniczyli kierujący białym volkswagenem arteonem Łukasz Żak, jego pasażerowie, a także jadąca fordem focusem czteroosobowa rodzina. W wypadku zginął 37-latek, a jego żona i dwójka dzieci ranni trafili do szpitala.

W trakcie środowej rozprawy zeznawali świadkowie, którzy byli na miejscu zdarzenia. Wśród nich mężczyzna, który nagrywał miejsce wypadku. - Zobaczyliśmy biały samochód. Jechał ze znaczną prędkością. Widziałem z oddali uderzenie w drugi samochód - mówił w sądzie.

Wskazał, że chwilę potem wysiadł z auta i udał się na miejsce, by pomóc poszkodowanym. - Wszyscy tam biegali, krzyczeli (...) W aucie koloru białego już pasażerów nie było. W tym drugim byli wszyscy. Próbowaliśmy otworzyć drzwi tego samochodu. (...) Ktoś próbował wyciągać dzieci przez okno - opowiadał. Zaznaczył, że mężczyzny, który był w fordzie nie dało się wydostać ze środka zmiażdżonego auta. Był tam zakleszczony.

Następnie sędzia Maciej Mitera odczytał zeznania świadka z postępowania przygotowawczego. Wynika z nich, że na wysokości ul. Marszałkowskiej biały volkswagen arteon z dużą prędkością mijał samochód, którym podróżował on ze swoją partnerką. Kilkaset metrów dalej volkswagen uderzył w inny pojazd.

Z zeznań mężczyzny wynika również, że jest nagranie, na którym widać, jak mężczyźni popychają mężczyznę z brodą, ubranego w ciemną bluzę, krzycząc "uciekaj".

Na pytanie, czy na sali jest osoba, którą rozpoznaje jako wypychaną z pojazdu wskazał na Łukasza Żaka.

Z zeznań świadka wynikało też, że część z oskarżonych obecnych na miejscu mówiła, że przyjechała tam Uberem, a inni zachowywali się dziwnie, starając się pokazać, że się nie znają. Jeden z mężczyzn z raną na brodzie i zakrwawioną ręką miał zachowywać się agresywnie.

Reklama

W trakcie środowej rozprawy sąd zdecydował też o przedłużeniu o dwa miesiące tymczasowego aresztu wobec oskarżonych. Decyzję tą uzasadnił tym, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że oskarżeni są sprawcami popełnionych czynów i zachodzi obawa matactwa.

Kolejny termin rozprawy sąd wyznaczył na 9 października.

Podczas poprzednich rozpraw Łukasz Żak przyznał się do dwóch zarzutów - kierowania volkswagenem oraz przekroczenia prędkości. Przeprosił rodzinę Rafała P., który zginął w wypadku, w szczególności jego dzieci, swoją byłą dziewczynę Paulinę K., a także wszystkich współoskarżonych. Dodał, że jego znajomi są, według niego, także pokrzywdzonymi.

Powiedział, że będzie składał wyjaśnienia na późniejszym etapie procesu. Mężczyźnie grozi od 5 do 30 lat więzienia.

Oprócz Łukasza Żaka na ławie oskarżonych zasiadło jego sześciu kolegów. Sprawa jednego z nich - Kacpra D. - została wyłączona do odrębnego procesu.

Współoskarżonym prokuratura zarzuciła m.in. utrudnianie postępowania karnego poprzez pomoc w uniknięciu odpowiedzialności karnej Łukaszowi Żakowi, nieudzielenie pomocy osobom znajdującym się w położeniu grożącym bezpośrednim niebezpieczeństwem utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu.

Do wypadku doszło 15 września 2024 roku na Trasie Łazienkowskiej na wysokości przystanku autobusowego "Torwar". W volkswagenie, oprócz Łukasza Żaka, byli Paulina K., Sara S. i Adam K.

W wyniku zderzenia volkswagena i forda zginął 37-letni pasażer drugiego auta. Do szpitala trafiły trzy osoby z tego samochodu: kierująca nim 37-letnia żona zmarłego mężczyzny i ich dzieci w wieku czterech i ośmiu lat. Do szpitala trafiła także Paulina K., która podróżowała volkswagenem.

Po wypadku na miejsce zdarzenia dojechali znajomi Żaka, którzy pomogli mu uciec. Żaka zatrzymano w Lubece w Niemczech na podstawie europejskiego nakazu aresztowania.

Według opinii biegłych, Łukasz Żak w chwili wypadku był pijany i trzymał w ręku telefon komórkowy, którym nagrywał swoją brawurową jazdę. Miał pędzić z prędkością 226 km/h. Na Trasie Łazienkowskiej obowiązuje ograniczenie prędkości do 80 km/h.