Starał się mieć dobre stosunki ze wszystkimi. Nie tylko z rządzącymi, którzy dopuszczali go do najlepszych konfitur. Był uczciwy wobec partnerów, co w biznesie nie jest takie oczywiste; raz dane słowo traktował poważnie. Związał ze sobą najlepszych ludzi z polityki i gospodarki. Ma własne służby specjalne oparte m.in. na byłych ubekach, własne wojsko - byłych oficerów GROM. Ma radio, a nawet wyższą uczelnię.

Reklama

Nie korzysta z publicznego transportu, podróżuje prywatnym odrzutowcem. Finansuje sportowców, filmowców, związkowców, katolików i żydów. Z oficjalnych struktur wyssał niemal wszystko, co było do wyssania, i stworzył własne, alternatywne państwo. Lada moment okaże się, kto jest silniejszy.

Jeden ze znanych biznesmenów właśnie opuszcza areszt. Dzwoni telefon, to Ryszard Krauze. Pyta, czy wszystko w porządku i czy nie jest potrzebna pomoc. Bo jakby co - służy wsparciem. Pozdrawia i życzy powodzenia.

W czym ciągany po sądach biznesmen mógłby być przydatny właścicielowi Prokomu? Pewnie w niczym, ale przecież nigdy nic nie wiadomo. Dlatego dobrze dbać o wszystkich. Kto wie, która z setki wspieranych osób trafi kiedyś do pierwszej dziesiątki, a która z tej dziesiątki dotrze na sam szczyt? A wtedy dobre relacje będą jak znalazł. Zwłaszcza kiedy można wpaść w takie tarapaty, w jakie właśnie wpakował się "Największy Płatnik".

Budowniczy hoteli i dróg

Spokojnie mógłby nosić przydomek: Główny informatyk kraju. Komputeryzował lub komuputeryzuje: ZUS, NIK, Pocztę Polską, PZU, KGHM, PKO BP, Straż Graniczną, policję i agencje rolne.


"Duży przetarg czy mały, skomplikowany, czy prosty, wygrany był zawsze jeden - Ryszard Krauze. Wygrywał przetargi nawet wtedy, kiedy w nich (z pozoru) nie startował" - komentował w ostatnim numerze miesięcznika "Forbes" Aleksander Lesz, założyciel Softbanku, znanej firmy IT w latach 90. Takich słów się nie wybacza. Lesz właśnie szykował się do audycji w warszawskim Radiu PiN, gdy telefon ze stacji uprzedził go, że nie ma po co przychodzić. "Było mi trochę przykro, w końcu zakładałem to radio" - wzdycha biznesmen.

Gdyby nie spotkanie z Januszem Kaczmarkiem na 40. piętrze hotelu Marriott, które ściągnęło na kark Krauzego prokuraturę i służby specjalne, mógłby sobie teraz zaznaczać na mapie Polski drogi i hotele, jakie planował wybudować z okazji Euro 2012.

Jako jedyny na konkurencyjnym rynku planował pochwalić się konsorcjum z PKO Inwestycje, państwowym podmiotem wywodzącym się z banku PKO BP. Szef PKO Inwestycji Bogdan Romaniuk musiał być dla Prokomu wymarzonym partnerem - pracował za Lecha Kaczyńskiego w warszawskim Ratuszu, podobnie jak Elżbieta Jakubiak, dziś minister sportu. Przeforsowana niedawno ustawa, według której przetargi na budowę dróg mogły wygrywać spółki bez doświadczenia w tym zakresie, stwarzała dodatkowe szanse. Sprzyjający był nawet polityczny klimat - na ostatni turniej Prokom Open Michał Borowski, szef gabinetu politycznego minister sportu Elżbiety Jakubiak, zawiózł i odczytał specjalny list.

"Mam nadzieję, że uda się wykorzystać Państwa doświadczenie przy realizacji przygotowań do największej imprezy sportowej organizowanej dotychczas w Polsce, Mistrzostw Europy w piłce nożnej Euro 2012, której mam zaszczyt być koordynatorem" - napisała minister Jakubiak.

Reklama

Koło nosa może Krauzemu przejść jeszcze jeden interes, który planował ubić z obecną władzą. Na początku roku jedna z jego firm, Bioton, zamierzała kupić Laboratorium Frakcjonowania Osocza. Zamiary przejęcia tej fabryki wydawały się bardzo poważne, bo Bioton wynajął na dziesięć lat biura i hale mieleckiego laboratorium. Gdyby rząd zagwarantował długoletni zakup osocza, interes byłby mocno opłacalny. Ale w obecnej sytuacji Krauze nie ma cienia szansy na uzyskanie państwowych gwarancji.

Szantaż na najwyższym szczeblu
I tak już teraz zapewne będzie. Krauze przestał być pupilkiem rządzących. Ciąży na nim zarzut utrudniania śledztwa w aferze przeciekowej. W poprzedniej kampanii z wyborczych spotów PiS wyglądali Rywin, Pęczak i Kulczyk. W tej kampanii straszy skorumpowany biznesmen, podobny do "Dużego Rysia z Gdyni". Dla czołowych polityków nazwisko Krauzego stało się dziś synonimem układu.


Nic więc dziwnego, że on sam stawia już sprawę na ostrzu noża i grozi. Jak się dowiedzieliśmy w dwóch niezależnych źródłach, z otoczenia biznesmena są wysyłane ostrzeżenia do premiera i prezydenta. Biznesmen miał sugerować, że zemści się za swoje dzisiejsze kłopoty i wytoczy procesy cywilne Lechowi i Jarosławowi Kaczyńskim, by puścić ich z torbami. Pretekstem prawnym miałoby być nadużycie władzy przez braci Kaczyńskich. "Prezydent był tą sprawą strapiony" - usłyszeliśmy od ludzi z otoczenia Lecha Kaczyńskiego.

Sprawa byłaby bezprecedensowa, ale znany warszawski adwokat Jerzy Nauman uważa, że taki pozew jest możliwy. "Widzę podstawy prawne w postaci naruszenia dóbr osobistych pana Krauzego oraz Prokomu, i to nie tylko wobec wspomnianych dwóch osób" - mówi mecenas. Jego zdaniem, gdyński przedsiębiorca mógłby dochodzić zadośćuczynienia od premiera i prezydenta. Ale równocześnie zastrzega: "Sprawa byłaby nietuzinkowa i nieoczywista".

Desperacja biznesmena jest uzasadniona - nawet największy wizjoner nie przewidziałby, że rządy PiS okażą się tak niekonwencjonalne, a znajomość z Lechem Kaczyńskim z czasów gdańskich przyniesie same rozczarowania. Wzajemne kontakty musiały się pogorszyć, jeszcze zanim wybuchła "afera przeciekowa", bo już w maju w wywiadzie dla "Forbesa" Krauze wypomniał prezydentowi: "Wsparłem go w pewnej sprawie".

Dziennikarze dociekali, co to była za przysługa, ale szef Prokomu uznał, że tak lakoniczny sygnał wystarczy. "Drobna sprawa, nie ma o czym mówić" - podsumował.
Tyle, że trudno w to uwierzyć. Najbogatszy Polak na łamach prasy przypomina głowie państwa, że prezydent coś mu zawdzięcza? Takie rzeczy się nie zdarzają, zwłaszcza jeśli wywiad zajmuje zaledwie stronę i porusza się w nim tematy dotyczące spółek biznesmena z Gdyni.

Uczciwy, pomocny, miłosierny
Czy ten "drobiazg" może być kartą przetargową w rozgrywce: Krauze kontra obecna władza? Być może on sam na to liczy. Na razie jego przyboczni bagatelizują kłopoty swojego szefa. "Jestem pewien, że przypadkowo weszliśmy w trajektorię strzałów. Nie bardzo wiemy, kto do kogo strzela, ale musimy uważać, bo w przypadkowej strzelaninie też można zginąć" - frasuje się Wiesław Walendziak, prawa ręka prezesa, wiceprezes Prokom Investments.



Nie po to Krauze przez lata zatrudniał w swej stajni najtęższe umysły, by teraz zginąć, i to przez przypadek. Dobry Public Relation i mądry sponsoring procentuje - gdy podczas gali Festiwalu Filmów w Gdyni wyczytywano listę sponsorów, w reakcji na jego nazwisko sala zareagowała gorącymi brawami. Krauze sponsoruje piłkarzy Arki Gdynia, tenisistów (w tym Agnieszkę Radwańską), koszykarzy, karateków, brydżystów, pływaków. Gdy Arka weszła do I ligi, stadion skandował speszonemu sponsorowi: "Dzię-ku-je-my!".

Sprawuje mecenat nad filmową szkołą Andrzeja Wajdy. Kupił rodzinny dom Karola Wojtyły w Wadowicach, przekazał krakowskiej archidiecezji i chce sponsorować renowację tej pamiątkowej kamienicy. Kiedy przed kilkoma laty ważyły się losy Muzeum Historii Żydów Polskich i pomysłodawcy rozpaczliwie szukali donatorów, był jedynym Polakiem, który zareagował. "Dzięki niemu stanęliśmy na nogi" - wspomina Agnieszka Rudzińska z muzeum. Do dziś Fundacja Ryszarda Krauzego to jedyny polski podmiot w elitarnym gronie "znamienitych sponsorów" muzeum, z których każdy wyłożył przynajmniej milion.

Były minister skarbu Wiesław Kaczmarek, który generalnie o polskich biznesmenach nie jest najlepszego zdania, o Krauzem mówi tylko dobrze: "Kto inny wyłożył tyle własnych, podkreślam, własnych pieniędzy na sport czy kulturę? To nie jest człowiek, który zgarnia pod siebie".

"Znam go. To uczciwy, pomocny chłopak" - ręczy właściciel Polsatu Zygmunt Solorz, z którym czasem szef Prokomu odbija piłkę na korcie. A Wojciech Fibak, były tenisista i dobry znajomy nie tylko z listy najbogatszych Polaków, uspokaja: "Chwilowa zawierucha. Wierz, że po wyborach wszystko wróci do normy. Jesteśmy z nim sercem i duchem".

Przyjaciele na każdym froncie
Krauzemu było dotąd po drodze z każdą władzą. Za SLD podpisał kontrakt życia, czyli komputeryzację ZUS. Za AWS - aneks do tego kontraktu. Gdy Samoobrona weszła do politycznej pierwszej ligi, Prokom Software wsparł pomorską posłankę ugrupowania Danutę Hojarską, jedną z najbliższych współpracownic Andrzeja Leppera. Za jej pośrednictwem dzieci ze wsi otrzymały od firmy Krauzego komputery i wejściówki do sopockiego aquaparku.


Inwestował nie tylko w pojedynczych posłów, zasilał całe imperium Leppera - sto tysięcy złotych przekazał dla dzieci z ubogich rodzin z terenu Pomorza (na podstawie oficjalnych umów ze Związkiem Zawodowym Rolników Samoobrona).

Ale dziś nie wszyscy afiszują się taką znajomością. W cieniu pozostaje były minister łączności Krzysztof Kilian, który zajmuje się doradztwem w zakresie telekomunikacji i informatyzacji. Nie szuka rozgłosu, bo - jak mówi - nie jest osobą publiczną, "a w relacjach biznesowych nie bardzo jest miejsce na publiczną dyskusję". Ale jako bliski współpracownik Donalda Tuska przez wielu traktowany jest jako łącznik między Prokomem a PO. "Nigdy nie byłem członkiem Platformy" - ucina jednak rozmowę.

Sam Tusk przyznał niedawno, że zna Krauzego i mówią sobie po imieniu. Jego córka w tym roku dorabiała, pracując przy turnieju Prokom Open.

Polityczna pierwsza liga
W grupie Prokom pracuje dziś osiem tysięcy osób. To niemożliwe, by prezes znał każdego, ale - jak opowiadają w firmie - przynajmniej część nowo przyjętych Ryszard Krauze stara się przywitać osobiście. Wszystko dlatego, że kiedyś jeden z nowych pracowników znalazł się razem z szefem w jednej windzie i nie powiedział: "Dzień dobry". Szef zdenerwował się, że staje się anonimowy, może scena w windzie naruszyła jego ego, w każdym razie od tej pory nowi obowiązkowo trafiają przed jego oblicze.


W słynnym dziś apartamencie szefa na 40. piętrze hotelu Marriott, który stał się popularny z powodu nocnych rozmów z Januszem Kaczmarkiem, z niektórych pokoi mogą korzystać podwładni w celach prywatnych, na przykład na spotkania z lekarzem. Prezes nie odmawia potrzebującym.

To pewnie jeden z powodów, dla których ludzie tak chętnie idą pracować do Prokomu, ale zasadniczy jest zapewne dużo bardziej przyziemny. " Nieraz żartowaliśmy, że każdy z nas prędzej czy później skończy u <Grubego Rysia>" - wyjaśnia jeden z bohaterów ostatniej afery, tłumacząc znaczenie słów "największy płatnik".

Jego portfel to blisko trzy miliardy dolarów. Więc towarzystwo, jakie szuka posady u Krauzego, jest z najwyższej półki. Żaden biznesmen nie kolekcjonował u siebie tylu polityków, ministrów, oficerów służb specjalnych, a nawet ich potomków. "Mam poczucie, że pracuję w profesjonalnej korporacji o międzynarodowych standardach. Nie jestem w stanie wskazać innej polskiej firmy, która osiągnęłaby taki sam poziom" - wyjaśnia Walendziak.

Spokojnie można powiedzieć, że sam do nich należy. Jako 32-latek prezesował Telewizji Polskiej, w czasach AWS kierował kancelarią premiera. Jeszcze cztery lata temu był jednym z najbardziej utalentowanych polityków o konserwatywnych poglądach i błyskotliwych diagnozach polityczno-gospodarczych. Jego nagłe porzucenie mandatu posła PiS i szefa sejmowej komisji skarbu pozostało do dziś jedną z największych zagadek polskiej polityki. Teraz urzęduje na szóstym piętrze hotelu Marriott, gdzie mieszczą się tylko dwa gabinety - prezesa i jego. O szefie mówi: - Ryszard Krauze jest zacnym i uczciwym człowiekiem.

Walendziak - pojętny uczeń
Poznali się w czasach rządów Buzka, kiedy Walendziak pilnował renegocjacji kontraktu Prokom-ZUS, który powszechnie uznano za totalną kompromitację. Aneks podpisany wówczas z Prokomem pozwolił mu na trwałe związać się z państwowym ubezpieczycielem.


Walendziak mówi, że dał się wtedy poznać Krauzemu jako twardy negocjator. Nie wspomina, że równolegle Krauze zaczął inwestować w katolickie media, którym Walendziak patronował. Polityk PiS namówił biskupów do stworzenia sieci katolickich rozgłośni radiowych, a Krauze wyłożył pieniądze na agencję zbierającą reklamy dla tej sieci. Walendziak stał też za kontrowersyjnym projektem Telewizji Familijnej, w której państwowe spółki utopiły ponad 180 mln zł. Prokom Investments zaś był jedyną prywatną, która zgodziła się wyłożyć pieniądze - 26 mln w gotówce. Straciła wszystko.

Jak twierdzi, do Prokomu trafił nie z powodu swej politycznej pozycji, ale dzięki czysto biznesowym pomysłom na rozwój jednego z kluczowych projektów Krauzego, czyli produkcji ludzkiej insuliny. Krauze miał insulinę, ale nie wiedział, jak przebić się z nią na zachodnie rynki. Walendziak podsunął myśl, by najpierw podbić rynki wschodnie i dopiero za ich pośrednictwem zaatakować Zachód. Krauzego tak ten pomysł zachwycił, że nie tylko delegował Walendziaka do rady nadzorczej Biotonu (producenta insuliny), ale od razu ulokował na fotelu wiceprezesa swej najważniejszej spółki - Prokom Investments.

Wiceminister spraw wewnętrznych Piotr Piętak, który - jak sam mówi - walczy z monopolem Krauzego w informatyzowaniu publicznego sektora, nie ma jednak wątpliwości, że w tak spektakularnym awansie Walendziaka najważniejszą rolę odegrała jego polityczna pozycja: "To nie Janusz Kaczmarek jest dziś największym problemem PiS, ale Walendziak".

Walendziak bardzo się na takie słowa obrusza."Więc to nie pana polityczne kontakty były dla Krauzego kluczowe? Zatrudnił pana, bo ma pan doświadczenie w zarządzaniu albo tytuł Master of Business Administration?" - spytał DZIENNIK.

"Nie mam MBA, ale zatrudniam ludzi po MBA. Jestem niezły w zarządzaniu, jestem niezły w budowaniu zespołów ludzkich. Poza tym bardzo szybko się uczę" - odparł Walendziak.

Słabość do GROM-u
Nie on jeden zajmował się projektem ekspansji na zagraniczne rynki polskiego leku. Przez Bioton przewinęły się tłumy znanych nazwisk. Radę nadzorczą zasilała niezwykle wpływowa sekretarz stanu w Ministerstwie Skarbu w rządzie Buzka Alicja Kornasiewicz (jej firma przygotowywała też giełdowy debiut Petrolinvestu, poprzez którą Krauze szuka ropy w Kazachstanie), mecenas Wojciech Brochwicz (w pierwszej połowie lat 90. wicedyrektor kontrwywiadu w Urzędzie Ochrony Państwa, teraz dodatkowo adwokat Janusza Kaczmarka) czy Maciej Grelowski, wieloletni szef grupy Orbis.


Do Biotonu (jako prokurent) trafił nawet Mohhamed Al-Khaffagi, przyjaciel i wspólnik w interesach Jacka Merkla, współzałożyciela Platformy Obywatelskiej, a wcześniej ministra w Kancelarii Prezydenta Lecha Wałęsy. W raporcie z likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych Al-Khaffagiego potraktowano jako postać, która może mieć powiązania z irackimi specsłużbami.

Do niedawna w radzie nadzorczej Biotonu zasiadał generał Sławomir Petelicki (były oficer polskiego wywiadu oraz twórca grupy szturmowej Grom). Teraz ma na głowie inne rzeczy - ochronę pól naftowych w Kazachstanie.

Założyciel Prokomu zawsze miał słabość do tej formacji. Już wcześniej zatrudniał byłych funkcjonariuszy GROM, dotował ich fundację, a wiosną tego roku wykupił jedną trzecią udziałów w Grupie Grom - spółce, jaką byli funkcjonariusze założyli (w gronie założycieli są też: mecenas Robert Smoktunowicz, były senator, a w tych wyborach kandydat LiD, oraz Janusz Luks, były oficer wywiadu PRL, a potem RP).

Taka spółka to dla Krauzego i wywiadownia, i profesjonalna ochrona w jednym - jest w stanie zdobyć tajne informacje na temat planowanych inwestycji lub nowych rynków, spokojnie może też chronić bezpieczeństwo obiektów. Oprócz pól naftowych ma ochraniać Muzeum Historii Żydów Polskich, to samo, które sponsoruje Fundacja Krauzego. Ta sama fundacja sfinansowała film o zawiłych stosunkach polsko-żydowskich "W poszukiwaniu utraconych lat". Jego producentem była Agnieszka Petelicka, żona twórcy GROM-u.

Piotrek, nalej

Wiceminister Piętak jest przerażony ekspansywnością imperium Krauzego: - On zmierza do tego, by przez swe firmy kontrolować państwo. Można nawet powiedzieć, że Krauze jest silniejszy od państwa. Ściąga do siebie najlepszych ludzi.


Gdy rządziła AWS i Krauze przyjmował interesantów, zdarzało się, że wychylał się z gabinetu i prosił: "Piotrek, nalej". I Piotr Żak, poseł AWS, wcześniej rzecznik Komisji Krajowej, prezes Polskiego Związku Brydża Sportowego, który sponsorował Krauze, nalewał.

Zbigniew Okoński, do niedawna wiceprezes Prokom Investments, wcześniej był nie tylko ministrem obrony, ale także gwarantem świetnych stosunków z Kościołem, które Krauze wykorzystywał. Maria Okońska, ciotka, przez kilkadziesiąt lat blisko współpracowała z kardynałem Stefanem Wyszyńskim, stąd nazwisko to było dobrze rozpoznawane w katolickich kręgach. Okoński pilotował więc biznes na styku kościelnym, m.in. inwestycje w katolickie media, a potem budowę miasteczka Wilanów, gdzie powstaje Świątynia Opatrzności Bożej, oczko w głowie prymasa Glempa.

U "Największego Płatnika" pracował gdański opozycjonista i minister w kancelarii Lecha Wałęsy, Krzysztof Pusz. Nadal pracuje żona innego ministra Wałęsy - Jacka Merkla. Bartosz Jałowiecki, przewodniczący Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie, kieruje biurem prezesa zarządu Prokomu i zasiada w radzie nadzorczej Biotonu. O dobry wizerunek firmy dba cały sztab ludzi i firm: Marek Zieleniewski, były wicenaczelny "Wprost", Bożena Wawrzewska, była wicenaczelna "Rzeczpospolitej", Rafał Kasprów i Maciej Gorzeliński, niegdyś znani dziennikarze śledczy.

Są także byli oficerowie specsłużb PRL i ich rodziny: oprócz Petelickiego, m.in. płk Mieczysław Tarnowski (zastępca szefa Urzędu Ochrony Państwa, a potem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego w rządach Buzka i Millera) czy Adam Bałach (w latach 90. kierował WSI w Gdyni). Jest syn Marka Dukaczewskiego, byłego szefa WSI i córka posła Samoobrony Lecha Woszczerowicza. Jako rzecznik Biotonu pracuje Iwona Ryniak - córka oficera wymienionego w raporcie z likwidacji WSI.

Genialny biznesmen ze skazą
Szefem najnowszego eksperymentu Krauzego, spółki Petrolinvest, który szuka ropy w Rosji i Kazachstanie, jest Paweł Gricuk.


Oficjalny życiorys ma fantastyczny. 42 lata, były koszykarz. Absolwent handlu zagranicznego, jeden z najlepszych studentów Marka Belki. Pierwsze kroki stawiał w firmie doradczej Artur Andersen (z konkursu), podczas wyjazdu do Nowej Zelandii założył firmę dostarczającą kanapki do biurowców. Kilkanaście lat pracował w Londynie w JP Morgan Chase Bank (z konkursu), jednym z największych holdingów finansowych, gdzie był odpowiedzialny za inwestycje kapitałowe w Europie Środkowowschodniej, na Bliskim Wschodzie, w Afryce. Za rządu Millera o mały włos nie został wiceministrem skarbu odpowiedzialnym za prywatyzację (nominacja z podpisem premiera była gotowa, ale nie chciał). Namawiano go na start w konkursie na prezesa PKN Orlen, ale odmówił. Zanim zatrudnił sie w stajni Krauzego, prowadził butik inwestycyjny.

Wysokiej klasy specjalista - zachwyca się rynek. I dlatego tak trudno uwierzyć, jak mógł dokonać tak dziwacznej transakcji z dziwaczną spółką, nad którą do dziś unosi się duch Tadeusza Rusieckiego - biznesmena, który w imieniu Rosjan zarządzał w Polsce postsowieckim majątkiem.

Październik 2002 r. Gricuk pracuje akurat w warszawskim oddziale JP Morgan. Na własny rachunek, za własne pieniądze kupuje spółkę warszawską Immorent. Za udziały płaci trzy miliony czterysta tysięcy złotych ("To pieniądze, które zarobiłem w Londynie" - mówi).

Spółka nic nie ma, niczym się nie zajmuje. Jej jedyną wartością jest prawo dzierżawienia lokali w pięciopiętrowej kamienicy w warszawskiej alei Szucha. To wyjątkowo ekskluzywny adres, tuż obok nuncjatury papieskiej, siedziby premiera i dwóch ministrów. Jedynym felerem spółki jest to, że należy do Rosjan, a ściślej - Rosjanie uważają ją za swoją własność. Gricuk kupił więc spółkę, która z namaszczenia Rosji podnajmowała lokale w rosyjskiej nieruchomości. Takich spółek nie można normalnie kupić.

Jak to się Gricukowi udało?
Gricuk mówi: "W 1990 r. rozglądałem się za pracą. Chodziłem w Marriotcie i rozdawałem swój życiorys. Zainteresował się mną Tadeusz Rusiecki, powiedział: &lt;Znasz języki, chcesz pracować, możesz pomóc&gt;. Zatrudnił mnie w spółce Presmed. Ale nie było to to, co mnie interesowało, i po kilku tygodniach odszedłem. Wygrałem konkurs i zacząłem pracę w Arturze Andersenie. Przez lata byliśmy z w mniejszym lub większym kontakcie, widywaliśmy się od czasu do czasu. Gdy trafił do szpitala, poprosił, bym utrzymywał kontakt z jego córkami. Gdy zmarł, a ja wróciłem do Polski, spotkałem się z jedną z sióstr Rusieckich. Okazało się, że posiada spółkę, która ma umowę najmu na atrakcyjną nieruchomość w centrum Warszawy. Wydawało mi się, że to jest normalny biznes" - opowiada.

Wedle Gricuka, najpierw zadeklarował trzy miliony za udziały w spółce, a dopiero później dokładnie zbadał jej umowy i dowiedział się, że istnieją kontrowersje co do własności budynku, kim jest Rusiecki i z czym kojarzy się owa nieruchomość. Ponieważ nie znalazł kapitału na generalny remont, wycofał się ze spółki. Przygodę z Immorentem ocenia po prostu jako niefortunną: "Każdy może popełnić błąd".

Presmed, w której pierwsze kroki stawiał Gricuk, współtworzyła spółka Medicat, zasilona kwotą 400 milionów starych złotych ze środków byłej PZPR.

Zadymiarz w korporacji

Gdy prokuratura postawiła Krauzemu zarzuty, jego pełnomocnikiem został mec. Krzysztof Bachmiński, ten sam, który bronił Romana Kluskę, zrujnowanego przez nieudolny aparat skarbowy. Prokom powoli otrząsa się z szoku i przygotowuje do kontrataku. Na łamach gazet Bartosz Jałowiecki i Wiesław Walendziak próbują przekonać, że związki wielkiego biznesu i polityki w kapitalistycznej gospodarce nie powinny nikogo dziwić.


"Świat oszalał, a my patrzymy na to ze zdziwieniem. Z punktu widzenia naszej firmy nic się nie stało. Prezes jest w podróży służbowej, długiej, ale przecież bywał w dłuższych" - to słowa rzecznika Prokom Investments Krzysztofa Króla.

Jego gabinet ma może dwa na trzy metry kwadratowe, jego służbowe auto to trzyletni Fiat Palio Weekend (podczas autoryzacji Król zapewnia, że jeździ już modnym Subaru Forester), ale były polityk sprawia wrażenie, jakby dzięki pracy u Krauzego złapał Pana Boga za nogi.

Jako osiemnastolatek spędził w komunistycznym więzieniu ponad rok. Działał wtedy w najstarszej i jednej z najradykalniejszych antykomunistycznych partii - Konfederacji Polski Niepodległej, która bojkotowała nawet Okrągły Stół. Dziś po radykalizmie, z jakiego słynął w Sejmie na początku lat 90., nie ma śladu. Aż trudno uwierzyć, że wraz z innymi KPN-owcami specjalizował się we wnioskach o odwołanie kolejnych ministrów ds. prywatyzacji i bił brawa, gdy teść Leszek Moczulski skrót PZPR rozwinął: "Płatni Zdrajcy Pachołki Rosji".
Po dawnym Królu nie ma śladu. Mówi dziś: "Mam obrzydzenie do polityki".

Komputeryzację ZUS nazywa "gigantycznym sukcesem polskiej informatyki", a zarzuty "efektem działania czarnego PR". Prosimy o komentarz do słów, że Polskę niszczy korupcja. - Na tematy polityczne się nie wypowiadam - kwituje. Nie przeszkadza mu to narzekać na słabość polskiej polityki: "Świat polityki zatrzymał się w rozwoju, życie biegnie, a politycy zajęci sporami światopoglądowymi, tego nie zauważają".

Wylicza, że pracowników prywatnych firm ochroniarskich jest więcej niż policjantów, ludzie uciekają z publicznej służby zdrowia i leczą się prywatnie, rośnie liczba dzieci korzystających z niepublicznych szkół. "Politycy są wyalienowani. Nie zajmują się państwem" - podsumowuje.

Gdy wybuchła afera przeciekowa i Krauze znalazł się na celowniku PiS, było jasne, że biznesmen wróci do kraju zaraz po wyborach. Ale sondaże nie sprzyjają bogatym - szanse na to, że partia Kaczyńskich pozostanie przy władzy, są coraz poważniejsze. Czy Krauze pójdzie w ślady Jana Kulczyka i razem ze swymi interesami wyprowadzi się z Polski?

Lech Woszczerowicz, były poseł Samoobrony i długoletni znajomy szefa Prokomu, nie ma żadnych wątpliwości: - Wróci, na pewno wróci. Tu człowiek się urodził i tu chce wykitować.