Piątkowy wieczór: komputer i telewizor wyłączone, na podwórku koledzy bawią się sami, a zbuntowany ośmiolatek ze łzami w oczach siedzi na kanapie i czyta. Oczywiście szkolną lekturę. Przymiotniki z innej epoki. Zdrobnienia nieistniejące w potocznym języku. Przygody bohaterów śmiertelnie nudne. Po przeczytaniu trzech kartek z ulgą rzuca znienawidzoną książką. "Mamo, ja już wolę wcześniej iść spać" - oznajmia zdesperowany. Mijają dwa miesiące. Nowa lektura jest grubsza i też ma sporo lat, a na koncie kilka pokoleń. Ten sam ośmiolatek z wypiekami błaga: proszę, jeszcze pięć minut! Ja muszę wiedzieć, jak się to wszystko skończy!

Reklama

Są książki dobre i złe. Takie, które przetrzymują próbę czasu i takie, które nie mają na to szans. Dlatego lista szkolnych lektur musi się zmieniać. Inaczej, tak jak mówi autor nowej listy lektur MEN, będziemy uprawiać fikcję dydaktyczną. Źle dobrana książka może wyrządzić niewyobrażalne szkody: doprowadzić do ugruntowania się w młodym człowieku nienawiści do słowa pisanego. Ale jak daleko można się w likwidowaniu tej fikcji posunąć?

Czy jeśli uznamy, że fikcją jest liczenie przez uczniów w pamięci, bo mają kalkulatory, to pozwolimy im nie uczyć się arytmetyki, a może nawet tabliczki mnożenia? Nie, bo podstawy trzeba znać. A kto ma decydować, co dla literatury jest ową niezbędną tabliczką mnożenia? Na jakiej podstawie?

Może zamiast fragmentów ważnych lektur od razu przejdźmy na bryki, wyciągi i skróty, które chętne wydawnictwa wydają w masowych nakładach.

Dobrze wiemy, jak wiele lektur szkolnych jest trudno przyswajalnymi cegłami. Ale jak ocenić np. „Zbrodnię i karę”, której lektura sprawia uczniom wielką trudność? I to prawda: jest trudna. Więc można jej nie czytać? Standard wykształcenia ogólnego na poziomie średnim ma zjechać w dół, a maturzyści na dźwięk nazwiska Raskolnikow będą pytać, czy to nowy mer Moskwy? Wiem, że wielu z nich i tak nie przeczyta w całości takiej książki. Ale przecież nie wszyscy. Co więcej, dla wielu uczniów lekcje poświęcone podstawowym, wielkim literackim opowieściom, pozostaną jedynym kontaktem z klasyką. I teraz mamy w ramach kończenia z fikcją tego kontaktu pozbawiać następne pokolenia?

Reklama

MEN przedstawiło projekt przygotowany w konspiracji i przesłało go do konsultacji z innymi resortami. A mnie się marzy, żeby kiedyś zapytano uczniów i nauczycieli, może to nas uchroni przed kolejną awanturą o lektury. A ja mam już nawet pierwszy, jak najbardziej poważny postulat: żądam natychmiastowego przywrócenia na listę lektur „Kubusia Puchatka”.