Premier ma rację. Z pewnością było coś dwuznacznego w tym, że minister wiózł prokuratora do siedziby prezesa partii, a potem kazał mu pokazywać temu prezesowi akta tajnej sprawy. Tak się jednak składa, że Kaczyński ma prawo dostępu do tajnych informacji, a wcześniejsze interpretacje Sądu Najwyższego wskazują, że przestępstwa raczej nie było. To bardziej przyczynek do opisu złych obyczajów niż podstawa solidnego aktu oskarżenia. Ci, których takie zachowania rażą, mogą ocenić PiS przy urnach. Już to zresztą zrobili.

Reklama

Rzecz jasna, o niczym nie można przesądzać. Ale przypomnijmy - większość bardzo nagłośnionych zarzutów przeciw politykom poprzedniej ekipy została umorzona już na poziomie prokuratury. Wielka awantura po nic - tak prawdopodobnie będziemy oceniali sprawę Ziobry za rok. Po co więc zajmuje się czas - parlamentowi i wymiarowi sprawiedliwości?

Niedawno Jacek Żakowski z "Polityki" ganił Tuska za to, że "rozliczenia z kaczyzmem" (słowa publicysty) pozostawił wyłącznie Sejmowi. A przecież mógł użyć całej potęgi państwa. Podobne narzekania pojawiały się w szeregach Platformy. Więc minister Ćwiąkalski raz spróbował wyjść naprzeciw tym frustracjom. Skorzystać z prokuratorskiego aparatu.

Ten jałowy wysiłek trzeba rozpatrywać także jako zabieg marketingowy. Słowa dawnej piosenki "Nie o to chodzi, by złapać króliczka, ale by gonić go" pasują tu w całej rozciągłości. Przy okazji poseł Sebastian Karpiniuk mógł powiedzieć telewidzom, że Ziobro "miotał się jak zwierzę". A Stefan Niesiołowski nazwać go "nieukiem". Dla antypisowskiego do białości (lub czerwoności) elektoratu te słowa brzmią jak muzyka.

Reklama

Autorzy tego widowiska powinni uwzględniać fakt, że z rytuału korzyści ciągnie także PiS. Ziobro może do woli opowiadać o sobie jako o ofierze i przypominać, że w więzieniach wybory wygrała PO. Ale to właśnie logika takich spektakli: każdy mówi do swoich. W ostateczności mecz sprzed paru tygodni pod tytułem "awantura na komisji regulaminowej" wygrała chyba jednak PO. Posłowie PiS zachowywali się agresywnie, sam Jarosław Kaczyński dał się wciągnąć w awantury.

A Polacy zamiast rozważać sensowność wymarzonej nowej ustawy przyśpieszającej budowę dróg, mogli sobie o tych awanturach pogadać.