Sztuczne zapłodnienie metodą in vitro powinno być w Polsce zabronione, jednak przy obecnym składzie parlamentu nie ma szans na wprowadzenie takiego zakazu. Zostanie jednak uchwalona ustawa regulująca kwestię sztucznego zapłodnienia i to w wersji zbliżonej do zaproponowanej przez Jarosława Gowina. Inne rozwiązanie byłoby osobistą porażką premiera Donalda Tuska.

Kiedy ponad rok temu władzę w Polsce objęli liberałowie z Platformy Obywatelskiej, nikt chyba nie przypuszczał, że w czasie ich rządów dojdzie do głębokich konfliktów światopoglądowych. Co więcej, jeden z głównych aktorów obecnego sporu o in vitro, poseł Gowin, postulował nawet wówczas zawarcie między różnymi opcjami paktu o światopoglądowym status quo. "W takich sprawach, jak religia na maturze, ochrona życia, in vitro, równouprawnienie czy poszerzenie praw dla homoseksualistów, powinniśmy zachować status quo" - mówił "Dziennikowi" w grudniu 2007 r. Gowinowi chodziło wówczas o to, że w Polsce sprawy światopoglądowe są na tyle uporządkowane, że trzeba się zająć takimi kwestiami jak obniżenie podatków, czy podwyższenie płac. W poglądach tych nie był odosobniony - dokładnie taki sposób myślenia prezentuje redaktor naczelny DZIENNIKA Robert Krasowski, który krytykuję polską politykę za uciekanie w "ideologiczne wizje" i "moralne krucjaty", zamiast dbać o rozwój autostrad i "ciepłą wodę w kranie".

Z wizją tą można się zgodzić, jeśli założymy, że w państwie jest wypracowany pewien zestaw wartości, które podzielają i których przestrzegają wszyscy. Jednak sprawa in vitro pokazuje, że światopoglądowy status quo jest niemożliwy, że modernizacja ograniczona do sfery materialnej nie jest w stanie opisać całej rzeczywistości. I to nie za sprawą jakiś polskich talibów, którzy rozpętali pod nosem liberalnego rządu światopoglądowe piekło. Polski spór o sztuczne zapłodnienie jest tylko jednym z przejawów wielkich problemów bioetycznych, przed którymi stoi cała nasza cywilizacja. Co więcej, ilość problemów natury etycznej, jakie rodzi postęp biotechnologii wskazuje, że jest to dopiero ich początek i wkrótce możemy stanąć przed poważniejszymi wyzwaniami niż obecne.



Reklama

Gwoli prawdy trzeba przyznać, że papierkiem lakmusowym polskiego sporu była zapowiedź minister Ewy Kopacz, że metoda in vitro będzie finansowana, ale niezależnie od jej wypowiedzi i tak w niedługim czasie Polska musiała wprowadzić regulacje bioetyczne. Jeśli przez 20 lat sami nie widzieliśmy potrzeby prawnego uporządkowania in vitro, to obligują nas do tego chociażby zobowiązania wobec Unii Europejskiej.

Trwająca w Polsce od ponad roku dyskusja o in vitro ujawniła szereg zjawisk, którym warto się przyjrzeć. Jednym z bardziej zdumiewających elementów tej debaty jest sposób, jaki na pokonanie swoich oponentów proponują środowiska liberalno-lewicowe. Otóż domagają się one wykluczenia z dyskusji ludzi mających inne poglądy niż oni. W programie "Kropka nad i", poświęconym chamskim komentarzom posła Janusza Palikota wobec byłej minister Grażyny Gęsickiej, Magdalena Środa stwierdziła, że nie widzi problemu w postawie Palikota, uznała natomiast za wyjątkowo szkodliwe poglądy posła Gowina o in vitro, bo odbierają one wolność kobiecie i postulowała zakazanie ich głoszenia. Podobny tok myślenia prezentuje Kinga Dunin, która w styczniowej "Europie" nie mogła zrozumieć dlaczego w liberalnej Polsce są politycy mający poglądy zgodne z nauczaniem Kościoła i dlaczego: "pozwala się na to, by Jarosław Gowin mówił publicznie, że mrożenie zarodków jest zabójstwem dzieci". Nawiasem mówiąc Gowin nigdy takich tez nie wygłaszał, natomiast twierdzi, że niszczenie zarodków jest zabójstwem. Z kolei Marek Balicki powtarza jak mantrę frazes o neutralności światopoglądowej państwa, w imię której poglądy wypływające z nauczania Kościoła nie mają racji bytu. Głosząc tego typu sądy liberalna lewica pokazuje, że albo nie rozumie czym jest liberalna demokracja, albo świadomie nie przestrzega jej reguł. Otóż czym innym jest neutralność światopoglądowa, w imię której państwo nie może narzucić obywatelowi określonego światopoglądu, a czym innym jest neutralność aksjologiczna, która jest wręcz szkodliwa, ponieważ państwo musi oprzeć się na jakiś wartościach. I właśnie spór o te wartości jest jednym z istotnych elementów debaty publicznej w demokratycznym państwie, debaty, w której każdy ma prawo przedstawić swoje wartości. Postawa liberalnej lewicy pokazuje niestety, że nie wyzbyła się ona swoich komunistycznych korzeni, kiedy wykluczenie, nierzadko fizyczne, było powszechnie przyjętą metodą "socjalistycznej dyskusji".

Paradoksalnie, w sporze o in vitro, to właśnie oskarżani o chęć narzucenia swoich racji innym biskupi i katolicy świeccy pokazują, że godzą się na liberalne zasady państwa demokratycznego i poruszają się w ich ramach. Biskupi kierują nauczanie o in vitro - że jest moralnie niegodziwe - do wiernych i od nich wymagają przestrzegania zasad Kościoła. Politycy katolicy podejmują to nauczanie i próbują je stosować do regulacji prawnych. Ale przecież Episkopat nie wysunął konkretnej ustawy, żaden biskup nie przemawiał w parlamencie, premier nie został wezwany "na dywanik" do siedziby Episkopatu po instrukcje. Kościół w państwie demokratycznym ma prawo zabierać głos w sprawach publicznych, zwłaszcza jeśli dotyczą spraw etycznych, czy przestrzegania prawa naturalnego. I nasz Kościół w tych sprawach głos zabiera, ale daleki jest od przekładania prawa kanonicznego, norm religijnych na cywilne, bo co najmniej od Soboru Watykańskiego II nie jest to jego celem.

Można mieć nawet zastrzeżenia, że Episkopat nie podjął się koordynacji działań katolików świeckich, w efekcie doszło do zupełnie niepotrzebnych i bezproduktywnych podziałów na tle sposobu aplikacji nauczania Kościoła o in vitro, gdy tymczasem w tej sprawie katolicy powinni być razem.

Reklama

Przy okazji tej debaty forsowany jest, m.in. przez mojego redakcyjnego kolegę Cezarego Michalskiego, pogląd o możliwości kompromisu światopoglądowego. To fikcja. W sprawie in vitro nie ma możliwości kompromisu. Nie można pogodzić przekonania, które jest również moim, że ludzki zarodek jest człowiekiem, z przekonaniem, że to tylko dwie połączone komórki, więc nim nie jest. A właśnie te dwa twierdzenia, a raczej konsekwencje z nich wynikające - z jednej strony, że nie można zabijać ludzkich zarodków powstałych metodą in vitro, a z drugiej, że można z nimi zrobić wszystko, co się chce, bez żadnych ograniczeń - są osią obecnego sporu o sztuczne zapłodnienie. Spór ten nie jest rozstrzygalny na drodze kompromisu światopoglądowego, bo taki po prostu nie istnieje. Jego rozwiązanie prawne leży teraz w rękach polityków. Na drodze głosowania przyjmą oni określone regulacje, które można będzie określić kompromisem politycznym, tak jak w przypadku obecnie obowiązującej ustawy aborcyjnej.

W najbliższych tygodniach do Sejmu trafi kilka projektów ustawy o in vitro. Niektórzy uważają, że rozbieżności w tej sprawie są tak duże, że nie uda się uchwalić żadnej. Nie zgadzam się z tą tezą. Nieprzyjęcie ustawy bioetycznej byłoby osobistą klęską premiera, który zaangażował w jej stworzenie swój autorytet. To prawda, że nie opowiada się wyraźnie za określonymi rozwiązaniami, ale nigdy nie wycofał poparcia dla Gowina, któremu zlecił przygotowanie odpowiedniej regulacji. Nawet jeśli rozwiązania zaproponowane przez Gowina - zakaz tworzenia zarodków nadliczbowych i ich zamrażania - nie znajdą uznania w klubie PO i tak jego projekt ma największe szanse na zebranie większości. W tym parlamencie ustawa bioetyczna bez takich zapisów nie zostanie uchwalona. Tusk to wie.

Dlatego po wielu dyskusjach, urodzaju projektów, rozlicznych debatach i sporach, za kilka miesięcy zacznie obowiązywać w Polsce ustawa zbliżona do zaproponowanej przez Gowina.