Ciekawe, czy Banderas wie, że Polka też potrafi. Bo ustawodawca teraz już tak. Tworząc przecież przepisy mające wspierać politykę prorodzinną, był zobowiązany pomyśleć o kobietach mających kłopoty z zajściem w ciążę czy utrzymaniem jej. Pomyślał. Efekt? Wysyp ciąż zagrożonych. Bo jeśli można nie pracować i dostawać pensję na zwolnieniu, to kto by z tego nie skorzystał. A jeśli oszukało się raz, czemu nie kolejny? Więc po macierzyńskim i wychowawczym zaczynają się zwolnienia na chorobę (swoją lub dziecka) albo obniżenie sobie wymiaru czasu pracy, by uniknąć ewentualnego zwolnienia. Potem – kolejna ciąża. Tylko moim zdaniem nie o taką motywację do posiadania dzieci chodzi. Czy można więc dziwić się pracodawcom, że nieufnie patrzą na młode kobiety? Perspektywa utrzymywania pracownika przez wiele lat, gdy w zamian nic się nie otrzymuje, może zniechęcić. Mały procent tych, które naginają prawo do granic możliwości, robi krecią robotę całemu zastępowi pań, które chcą urodzić, wychować i wrócić do zawodu. A feministki walczące o równy dostęp do rynku pracy czy utyskujące na nierówne traktowanie płci, przy całym zrozumieniu dla ich zarzutów, powinny zastanowić się, czy nie warto też uderzyć się w matczyne piersi.