Wokół uzawodowienia armii toczy się właśnie bitwa. Po jednej stronie barykady jest premier Donald Tusk, który jest zdeterminowany i powiedział, że "koniec z malowaniem trawy na zielono". Razem z nim jest minister Bogdan Klich, który chciałby zrobić to, co mówi premier.

Ma jednak ogromny ciężar u szyi, prawdziwy kamień młyński. Po drugiej stronie barykady jest bowiem wojskowy beton, na czele którego stoi generał Czesław Piątas, były szef sztabu, który zawsze był przeciwnikiem armii zawodowej i głosił ten sprzeciw publicznie. On jako szef sztabu odpowiada za to, że w 2003 roku 105 żołnierzy do Afganistanu przygotowywano rok. Po stronie Piątasa jest zastępca szefa sztabu generalnego, generał Mieczysław Stachowiak, który na komputerowych ćwiczeniach NATO-wskich we Francji jednego dnia stracił 90 procent żołnierzy.

Po stronie premiera i ministra jest jest szef sztabu generalnego, generał Franciszek Gągor, który jest mądrym człowiekiem i chciałby uzawodowienia armii. Ale on jest w mniejszości.

W tym momencie toczy się o batalia i naprawdę nie wiadomo, kto zwycięży. Piątas i Stachowiak to są jedynie liderzy ruchu przeciwników zawodowej armii. Należy do niego większość generałów, którzy są kompletnie nieprzygotowani do nowej sytuacji.

Żeby doprowadzić do uzawodowienia armii, trzeba by się było zdecydować na cięcia w wojsku. Minister Klich musiałby się zdecydować na zmianę. Postawić na młodych ludzi, którzy ukończyli zachodnie akademie wojskowe. Oni potrafili by tę operację przeprowadzić. Piątas ze Stachowiakiem nie zrobią tego na pewno.

Do uzawodowienia armii potrzebny jest też biznes-plan. Trzeba przeprowadzić audyt zewnętrzny. Bez niego żadna armia na świecie się nie zreformowała. Taki audyt przeprowadzono w Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych.

Fakt, że brakuje ochotników do armii, w ogóle mnie nie dziwi. Oni poszliby dopiero za absolwentami zachodnich uczelni. Nie pójdą za Piątasem czy Stachowiakiem. Oni chcą być dobrze dowodzeni. Sprawa Nangar Khel pokazała, że polscy generałowie w większości nie potrafią dowodzić w walce. Tam się działy kompromitujące sprawy. A teraz mamy wojnę z terroryzmem. Ci potencjalni ochotnicy nie mają przecież przyjść do armii pokojowej. Oni muszą mieć pewność, że będą dobrze dowodzeni. I że mają dobry sprzęt. A nie przestarzałe F-16. Nasze siły zbrojne są w strasznym stanie.

Reforma to wielkie wyzwanie. Minister Klich albo postawi na młode pokolenie, które przejmie władzę w armii i wtedy reforma się uda, a minister wygra, albo za chwilę będzie musiał odejść, ponieważ się skompromituje, a zawodowej armii i tak nie będzie.













Reklama