Posłowie PSL zagłosują razem ze swoim rządowym koalicjantem, Platformą Obywatelską, za obaleniem prezydenckiego weta, ale nie będą żałować własnego niepowodzenia. Za kulisami szykują się do równoczesnego udziału w nowej koalicji, tym razem medialnej. Nie na prawach równego partnera, nie mają wszak swoich ludzi w radzie nadzorczej TVP i publicznego radia. Ale powinni coś dostać w ośrodkach regionalnych. To umacnia w praktyce radiowo-telewizyjny sojusz SLD – PiS. Tuskowi i jego partii trudniej będzie zrobić telewizji Lipińskiego i Kwiatkowskiego realną krzywdę, gdy ugrupowanie Waldemara Pawlaka zasiądzie okrakiem na barykadzie.

Reklama

Na te piruety ludowców patrzę z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony udział Pawlakowego PSL w medialnej koalicji jest jakoś tam zrozumiały. Partia ta podobnie jak PiS i lewica jest zainteresowana podtrzymaniem istnienia mediów publicznych w Polsce. Dlaczego ma więc nie przyłączyć się do układu, który media te konserwuje? Platformie wystarczy poparcie prywatnych stacji radiowych i telewizyjnych, więc brała się już za niszczenie tych mediów. Trudno nie odczuwać satysfakcji, że jej się na razie nie udało. Takie na przykład telewizyjne ośrodki regionalne wspierały zawsze, przy wszystkich swoich ułomnościach, kulturalne i społeczne aspiracje różnych lokalnych środowisk. Wolę, żeby je utrzymano przy życiu.



Z drugiej strony znamy logikę tej nowej koalicji i znamy podejście do mediów publicznych samego PSL. Możemy oczekiwać rozdrapywania posad od góry do dołu, nieliczenia się, jak przy poprzednich rozdaniach, ale może nawet bardziej, z dziennikarską niezależnością, także trwonienia abonamentowych pieniędzy. Czyli w sumie tych wszystkich patologii, które kojarzą nam się z mediami publicznymi praktycznie od zawsze. Chce tego lewica, nie sprzeciwia się temu PiS. Partia Pawlaka jest zaś w dziedzinie zawłaszczania publicznych mediów weteranem, bo ćwiczyła to podczas wieloletnich układów z SLD. Ludowcy nigdy nie dbali w tej sprawie choćby o pozory.

Reklama

W teorii Pawlak będący formalnym członkiem koalicji rządowej i nieformalnym – medialnej mógłby odegrać rolę pośrednika. Przekonać Tuska do nieniszczenia publicznych mediów, a obecnych ich dysponentów, aby posunęli się i zaakceptowali zasady politycznego pluralizmu. Ale obawiam się, że chwytliwe hasło Pawlaka: „Chcę, aby telewizją rządzili wszyscy”, to recepta przede wszystkim na udoskonalenie systemu dzielenia łupów. Oczywiście wolę, aby media publiczne były strefą różnych, znoszących się po części polityczno-środowiskowych wpływów, niż aby rządził nią twardo jeden polityczny ośrodek. Ale najchętniej widziałbym ich gruntowną reformę. Na to się zaś niestety nie zanosi – i bez Pawlaka, i zwłaszcza z Pawlakiem.