Kolumna 50-60 wozów bojowych wyjechała z bazy Urta w pobliżu Zugidi w zachodniej Gruzji i udała się w stronę granicy z separatystyczną Abchazją. Konwój dziesięciu pojazdów opuścił posterunek w Karaleti i skierował się ku Osetii Południowej. Rosjanie rozpoczęli odwrót z Gruzji.

Reklama

"Wycofujemy obserwatorów pokojowych ze wszystkich sześciu posterunków, zlokalizowanych na południu strefy buforowej" - oświadczył Igor Konaszenkow z rosyjskiej armii, pytany o ruchy wojsk przy granicy z Osetią Południową. Druga linia posterunków znajduje się dokładnie na linii dzielącej republikę od Gruzji. Stamtąd żołnierze się raczej nie ruszą.

Rosjanie wycofają wszystkie swoje siły do Osetii Południowej i Abachazji w ciągu jednego dnia. "Chciałbym poinformować, że jeszcze dzisiaj do północy ewakuacja żołnierzy zostanie zakończona" - ogłosił przebywający w Evian we Francji prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew.

Wycofanie monitorują obserwatorzy Unii Europejskiej. Operacja rosyjskiej armii jest częścią porozumienia wynegocjowanego przez prezydenta Francji. Rosjanie zobowiązali się Nicolasowi Sarkozy'emu, że do piątku jej siły opuszczą Gruzję.

Oczywiście nie mieli na myśli międzynarodowo uznanych granic tego kraju. Duże siły rosyjskie - 8 tysięcy żołnierzy - pozostaną w zbuntowanych republikach. Zachód oświadczył co prawda, że to naruszenie porozumienia pokojowego, ale nie pogrozi Moskwie nawet palcem.

"Gdzie jesteśmy?"

Problemem przy wycofaniu Rosjan może być słabość... do alkoholu. Policja z Karaleti poinformowała, że we wtorek późnym wieczorem zatrzymali samochód szalejący po ulicach miasta. Z auta wysiadło dwóch kompletnie pijanych rosyjskich żołnierzy, którzy tylko byli w stanie zapytać: "Gdzie jesteśmy?".

Wojskowi trzeźwieli w areszcie całą noc. Gruzińska policja odstawiła ich na posterunek kilka godzin przed wycofaniem oddziału.