Przed kanadyjskim sądem badającym sprawę śmierci Roberta Dziekańskiego, Polaka zmarłego w efekcie porażenia taserem, zeznawał Karol Vrba - Czech zajmujący się na lotnisku w Vancouver drobnymi naprawami. Mężczyzna zna kilka języków, między innymi polski. Vrba zeznał, że gdy tylko usłyszał, że w hali przylotów jest mężczyzna, który nie mówi po angielsku, tylko w języku przypominającym rosyjski i zachowuje się niespokojnie, od razu zgłosił się do dyspozytorki i zaoferował pomoc w tłumaczeniu. Jednak kobieta odmówiła, tłumacząc, że nie ma potrzeby, żeby zawracał sobie tym głowę. Mężczyzna powrócił więc do swych zadań.

Reklama

Kiedy Karol Vrba wrócił do dyspozytorni 40 minut później, Polak już nie żył. Czech zeznał, że był oburzony. Miał pretensje do dyspozytorki, że nie wezwała go przez krótkofalówkę, mógłby wtedy pomóc i do tragedii by nie doszło.

Robert Dziekański przyleciał do Kanady, aby dołączyć do swojej matki. Przez 10 godzin błąkał się po strzeżonej, zamkniętej części lotniska w Vancouver, podczas gdy matka czekała na niego w hali przylotów. Mężczyzna po raz pierwszy w życiu leciał samolotem, nie mówił w żadnym obcym języku. Był zmęczony, głodny i przestraszony. W pewnym momencie agresywny kierowca taksówki wszczął awanturę, że Dziekański stoi za blisko drzwi i je blokuje. Polak zaczął się denerwować, rzucać krzesełkami. Kanadyjscy policjanci uznali, że jest agresywny, więc pięć razy porazili go taserem. Mężczyzna zmarł na podłodze lotniska.