"Ola wygrała z ogniem bój o życie, teraz walczy o swoją przyszłość! 14 - to miesięczna dziewczynka ma spaloną skórę, uszkodzone kości czaszki na skutek wysokiej temperatury, nie ma połowy twarzy. Po pożarze trafiła do krakowskiego szpitala w Prokocimiu i jest pod opieką chirurga specjalisty od oparzeń doc. Jacka Puchały. Czekają ją kolejne operacje i długa rehabilitacja, na którą potrzebne są pieniądze.

Reklama

Nie zmieniaj treści tego maila tylko po prostu prześlij go dalej.

Ciebie kosztuje to tylko kliknięcie, a rodzice dostają 3 grosze za każdego maila przesłanego w tej formie.

Mail zawiera skrypt html, który zlicza ile razy był wysłany, a płaci firma zajmująca się badaniami skuteczności mailingu jako formy marketingowej" - czytamy liście, do którego dołączone jest wstrząsające zdjęcie małej dziewczynki.

Reklama

>>> Nie rozsyłaj łańcuszków - to niebezpieczne

Bohaterka zdjęcia istnieje. Nazywa się Aleksandra Kuczma, ale ma już prawie 5 lat. Do wypadku doszło, gdy miała rok. Wtedy w jej domu w Lalinie pod Sanokiem wybuchł pożar. Wózek, w którym leżała dziewczynka, zajął się ogniem. Ponad miesiąc lekarze w szpitalu w krakowskim Prokocimiu walczyli o jej życie.

Ola rzeczywiście ciągle potrzebuje szeregu operacji, ale od dwóch lat nie widziano jej w Prokocimiu. "A u mnie na konsultacji ostatni raz była z rodzicami 14 lutego 2007 r. Gdyw tym e-mailowym łańcuszku przeczytałem, że wymienia się moje nazwisko, myślałem nawet, aby wystąpić na drogę sądową, ale w końcu machnąłem ręką" - mówi doc. Jacek Puchała.

Reklama

Dlaczego rodzice Oli nie kontynuują leczenia? "Bo chcemy jechać do USA, tam nasza córka będzie miała najlepszą opiekę" - tłumaczy Piotr Kuczma. Do Prokocimia wracać już nie zamierzają, choć jak zapewnia doc. Puchała, tamtejsi lekarze są w stanie leczyć Olę dokładnie tak jak w Ameryce.

>>> Spamerzy podszywają się pod agencje pracy

Skąd rodzice zamierzają wziąć pieniądze na operację? Cztery lata temu, gdy zdarzył się wypadek, na rzecz dziewczynki odbyło się kilka akcji charytatywnych. Ola ma także konto jednej z fundacji. Teraz jest na nim ok. 150 tys. zł. "Tylko tam należy wpłacać pieniądze, nie dostajemy nic z żadnego mailingu. Ktoś podle wykorzystuje zdjęcie mojego dziecka, pewnie znalazł je gdzieś w internecie. Ja nie dostaję za ten łańcuszek ani grosza" - podkreśla Kuczma.

Kto więc żeruje na tragedii Oli? Zdaniem ekspertów taki łańcuszek to typowy przykład wyłudzania od internautów adresów e-mailowych. Na czarnym rynku za pojedynczy adres można dostać nawet kilka złotych. Jak to działa? Jak typowa piramida. W ciągu kilku dni można zgromadzić tysiące e-maili. "Cyberprzestępcy handlujący adresami mają specjalny system pozwalający je ściągnąć. Najczęściej korzystają z zagranicznych serwerów, więc są bardzo trudni do namierzenia" - tłumaczy Edyta Mazerska z firmy Panda Security, która zajmuje się bezpieczeństwem w internecie.

>>> Zobacz dlaczego zalewa cię spam

Co zrobić w takiej sytuacji? "Takie łańcuszki same w sobie nie są karalne, bo polegają na dobrowolności" - mówi Karol Jakubowski z wydziału prasowego Komendy Głównej Policji. "Będziemy interweniować, jeśli ktoś poczuje się urażony tym e-mailem i na przykład zgłosi się do nas rodzina Oli, której wykorzystano zdjęcie, albo ktoś, do kogo trafił spam" - dodaje.

Większość ofiar woli jednak machnąć ręką. Dlatego Polska znajduje się w ścisłej czołówce państw, w których wysyła się najwięcej internetowych śmieci.