Dlatego prywatkom zawsze towarzyszył wysoki poziom adrenaliny. Organizowano je potajemnie, umawiano się ściszonym głosem, jakby przygotowywano co najmniej kolportaż zakazanej bibuły. O prywatkach w połowie lat 50. zachowało się niewiele źródeł historycznych, bowiem w tamtym czasie ludzie bali się spisywać relacje z zabaw czy dzielić wrażeniami.

Reklama

Rygor dwóch warkoczy

W latach stalinowskich - jak pisze historyk Krzysztof Kosiński w swej książce "Oficjalne i prywatne życie młodzieży w czasach PRL" - młodzieżowe prywatki były elementem ukrytego "drugiego życia". Odbywały się na strychach, w piwnicach i nierzadko kończyły upojeniem alkoholowym, czasami bardzo młodych ludzi. Wśród młodzieży panował nastrój konspiracji i obawa przed denuncjacją. Prywatka, jak wskazuje nazwa, miała być spotkaniem prywatnym, co w państwie, w którym życie indywidualne starano się włączyć w sferę oficjalnych ceremonii i podporządkować określonym wspólnym zasadom, miało szczególny wydźwięk. Władze komunistyczne poświęcały młodzieży bardzo dużą uwagę. Nawet sposób spędzania wolnego czasu poza szkołą regulowały przepisy zawarte w "Kodeksie Ucznia", który był wówczas rygorystycznie przestrzegany. Regulował całokształt życia młodzieży, począwszy od wyglądu - dziewczęta miały przychodzić do szkoły w spódnicach i najlepiej uczesane w dwa warkocze, chłopcy obowiązkowo musieli być krótko ostrzyżeni. Wszyscy musieli nosić szkolne tarcze, po to żeby jak najszybciej zidentyfikować młodego człowieka. Wieczorem nie wolno było pokazywać się w kawiarniach i innych miejscach rozrywki, co kontrolowały tzw. trójki złożone z dyżurnego nauczyciela, rodzica i milicjanta.

Prasa młodzieżowa zamieszczała na swoich łamach opisy i scenariusze zabaw szkolnych i pozaszkolnych, np. wieczorków tanecznych organizowanych i kontrolowanych przez ZMP. Taka zabawa miała ściśle określony przebieg: od przemówienia Bardzo Ważnej Osoby, przez część artystyczną (najczęściej występy zespołu ludowego), do właściwej "rozrywki" (w postaci np. oberków i kujawiaków). Planowano nawet to, co młodzi ludzie mają robić wtedy, gdy orkiestra będzie miała przerwę - z reguły nastawiano adapter z pieśniami masowymi, zapraszano chór lub zachęcano samych młodych uczestników do śpiewu. Bardzo ważną rolę miał do odegrania konferansjer, od którego wymagano, by wychowywał, bawił i uczył.

Reklama

Starcie teorii z praktyką

Oficjalne wytyczne władz były częścią rytuału, w którym młodzi ludzie uczestniczyli, bo nie mieli innego wyjścia, ale nie utożsamiali się z nim. Oni postrzegali "bikiniarski" taniec boogie-woogie jako spontaniczny i naturalny, a ZMP-owską sztampę jako coś sztucznego. Kultura młodzieżowa kształtowała się na zasadzie negacji życia oficjalnego, oferty państwowych mediów, organizacji młodzieżowych, szkoły oraz na tworzeniu, a następnie kultywowaniu tego, co uznawała za kulturę własną. Przejawiało się to głównie w zamykaniu się w swoich kręgach, tworzeniu własnej przestrzeni - na prywatkach, fajfach, koncertach. Konfrontacja założeń z praktyką wyglądała w ten sposób, że nikt nie był w stanie zapanować nad młodzieżą, zwłaszcza po spożyciu przez nią pokaźnej ilości alkoholu. Muzyka zawsze była nieodłącznym towarzyszem tych spotkań. Tworzyła więź i przestrzeń symboliczną. Bardzo ważne były również elementy kultury zachodniej, które zawsze stanowiły najatrakcyjniejszą część kultury młodzieżowej PRL-u. W latach 1954-1955 to przede wszystkim określony "bikiniarski" strój, fryzura i zachodnia muzyka.

Triumf prywatności

Reklama

Skutkiem odwilży była rezygnacja władz z dopasowywania życia społecznego do ściśle określonego stalinowskiego scenariusza. Nie znaczy to, że władza całkowicie przestała ingerować w prywatność, zrezygnowano jednak z pomysłu, by całokształt życia bezwarunkowo podporządkować państwu. Symbolem nowego okresu w historii młodzieżowej stał się V Światowy Festiwal Młodzieży w 1955 roku - przez młodych ludzi został wykorzystany do swoistej demonstracji prawa do rozrywki. Co prawda, oficjalny program festiwalu był "obciążony ideologicznie", jednak obecność tak wielkiej liczby młodzieży w jednym miejscu i nierzadko bezradność służb porządkowych stwarzały możliwość prawdziwej spontanicznej zabawy. Był to swego rodzaju triumf prywatności nad życiem oficjalnym, zwycięstwo samodzielnie zagospodarowanego czasu wolnego nad "wypoczynkiem zorganizowanym".

W latach 50. niemile widziane były zwłaszcza prywatki urządzane zupełnie poza kontrolą dorosłych. Polecane (np. przez pisma młodzieżowe) były natomiast spotkania "dyskretne", czyli nadzorowane z sąsiedniego pokoju przez rodziców. Młodzież znajdowała oczywiście sposoby na ominięcie przeszkód, o czym przekonuje m.in. Leopold Tyrmand w powieści "Zły" oraz "Dzienniku 1954".

Opisując prywatkę w "Dzienniku", Tyrmand najpierw przyjrzał się jej uczestnikom: "Dziewczęta jakieś żadne, chłopcy nieczyści pokwitaniem, zamazani niedojrzałością, ale jakoś bardziej interesujący, zwłaszcza po ćwiartce w sześciu i dwóch butelkach likworu z porzeczek. Rozbuchani okazją w Warszawie niezwykłą: dużym pokojem w prywatnym mieszkaniu oddanym na parę godzin na ich własną, młodą, spoconą tłoczność. Za mojej młodości równowartością takiej atrakcji była chyba wielopokojowa willa za miastem na całą noc, ale to pokolenie ma mniejsze wymagania." Niemniej autor zauważa, że na prywatce panował chaos i dynamika, niedojedzone szproty i gęstwa siedemnastolatków, swing z Luksemburga poprzez odbiornik popularny marki "Pionier", a poza tym wszędzie pełno popiołu i niedopałków. Młodzi ludzie tańczyli z rozbawionym tupotem, w ciemnościach klejąc się do dziewczyn. Kiedy bez uprzedzenia zapalono górne światło, zapanowała przykra konsternacja…

W podobny sposób opisał prywatkę Jarosław Abramow-Newerly: "Lewus zorganizował adapter z płytami, tak że byliśmy niezależni od radia. Z ulgą stwierdziłem, że babek jest więcej. Obsiadły wianuszkiem tapczan i czekały jak polne kwiatki. - Tylko zrywać - stwierdziłem […] i dla pewności uderzyłem do najbrzydszej, która była najchętniejsza. Obciągnęła spódniczkę i westchnęła: - Och, ja źle tańczę… - Ja też - odparłem i porwałem ją w ramiona. Za mną poszli inni. W pokoju zagęściło się. […] Najlepiej czułem się w tangu i w przerwie poprosiłem Lewusa o wolne kawałki. - Znaczy pościelówę? Już się robi! Dla kumpla z podwórka wszystko. - I puścił płytę z Henrykiem Rostworowskim. […] Nasze głowy zbliżyły się. […] Inni też się całowali na potęgę."

Jednak przygotowanie muzyki należało do jednych z trudniejszych zadań. Zdobywanie płyt to dla tego pokolenia rodzaj romantycznej legendy. Posiadacz płyt (najlepiej zagranicznych) i gramofonu uzyskiwał niewyobrażalny wręcz społeczny prestiż wśród rówieśników. Mógł z łatwością organizować prywatki i być królem towarzystwa. Zanim młodzieżową sferę muzyczną i taneczną zdominował rock’n’roll, twist i surf - na prywatkach tańczono rumbę, sambę albo tango, niedozwolone podczas oficjalnych zabaw szkolnych czy publicznych. Równie trudny jak płyty był do zdobycia strój. W Warszawie można było kupić go na bazarze Różyckiego lub tzw. Ciuchach (to inny praski bazar, choć dziś często mylony z Różycem). Możliwości kupna były niewielkie również z powodów finansowych. Społeczeństwo było biedne, młodzi ludzie o kieszonkowym często mogli tylko pomarzyć - przeciętna garderoba nastolatki składała się najwyżej z dwóch sukienek, a w wypadku chłopców był to jeden strój na co dzień i jeden garnitur, który obsługiwał wszystkie okazje.

W połowie lat 50., aby urządzić prywatkę, należało spełnić kilka warunków. Najważniejsze było znalezienie wolnego mieszkania, co nie należało do najłatwiejszych zadań ze względu na niewesołą sytuację lokalową albo po prostu brak zrozumienia ze strony "zacofanych" rodziców. Kolejną rzeczą było więc przekonanie opiekunów, że nic złego się nie stanie. Następnie należało dopilnować, aby imprezy nie odwiedzili działacze ZMP - zwalczający amerykański styl życia - oraz zdobyć jedzenie, alkohol i sprzęt grający. Najatrakcyjniejszy był adapter, dzięki któremu można było uniezależnić się od radia. Miał on jednak poważną wadę - wymagał częstego zmieniania płyt. Jeżeli nie było adaptera, włączano odbiornik radiowy, najczęściej "Pioniera" lub "Agę". Zazwyczaj próbowano łapać zachodnie stacje nadające muzykę taneczną, w ostateczności słuchano polskich audycji, o ile nadawały coś innego niż pieśni masowe.

Prywatka była typowym zjawiskiem wielkomiejskim. W mieście wysyłało się rodziców do kina albo na koncert, na wsi takich możliwości nie było. Poza tym młodzież zajmowała w środowisku wiejskim znacznie niższą pozycję społeczną niż w miastach.

W co się ubrać

Prywatki w latach 50. i 60. - podobnie jak dyskoteki w latach 70. i koncerty rockowe dekadę później - stały się symbolem młodego pokolenia i nieodłącznym składnikiem indywidualnych życiorysów. Nie bez powodu

zatem zajmują ważne miejsce we wspomnieniach przedstawicieli pokolenia dorastającego w tamtych latach. Obok czysto rozrywkowych, prywatki pełniły także inne funkcje: pozwalały wyrwać się spod presji państwowego systemu wychowawczego, były miejscem nieformalnych spotkań, podczas których młody człowiek mógł otwarcie porozmawiać na wszystkie interesujące go tematy i po prostu "poczuć się sobą". Na prywatkach - jak pisze Kosiński - kształtowały się style życia, konfrontowano gusty, oczekiwania, mody, idoli muzycznych. Słowem to wszystko, co określamy mianem kultury młodzieżowej.