Gdy festiwalowe koncerty transmitowała telewizja, ulice miast w całej Polsce pustoszały. Wynikało to jednak nie tyle z atrakcyjności widowiska, ile raczej z faktu, że był to jeden z nielicznych momentów, gdy na antenie TVP gościła muzyka popularna. W latach 60. gorąco oklaskiwano m.in. Jerzego Połomskiego, który wprawdzie nie używał już swego prawdziwego nazwiska Pająk, ale jeszcze nie miał późniejszej łysiny i występował bez peruki.
Od 1968 r. sopocki festiwal transmitowano do innych krajów socjalistycznych, co sprawiło, że władze demoludów, których piosenkarze stanęli do konkursu, zaczęły traktować imprezę bardzo ambicjonalnie. Kiedy w 1969 r. podczas występu radzieckiego piosenkarza Leonida Utiosowa, który śpiewał z playbacku, zerwała się taśma magnetofonowa, wściekły artysta uznał to za akt sabotażu i zagroził powiadomieniem sowieckiego odpowiednika Urzędu Bezpieczeństwa.
Nieco później, w latach 70. organizowana przez TVP impreza była oczkiem w głowie PRL-wskich władz. Sopot był elementem wewnętrznej propagandy sukcesu, która miała przekonać obywateli, że pod rządami sekretarza Edwarda Gierka Polska jest nie tylko dziesiątą potęgą gospodarczą świata, ale wygrywa z Zachodem również na froncie muzyki rozrywkowej. I biada temu, kto nie sprosta nakreślonemu przez partię zadaniu.
Bardzo boleśnie przekonał się o tym nasz czołowy szansonista Krzysztof Krawczyk, który startował w sopockim konkursie w 1978 r. Mimo że był murowanym faworytem i podczas koncertu wypadł najlepiej, w głosowaniu telewidzów z krajów demokracji ludowej Krawczyk sromotnie przegrał z belgijskimi wokalistkami z tria Dream Express. Takiej zniewagi nie mógł znieść ówczesny prezes Radiokomitetu Maciej Szczepański. ”Zdjąć ch… z anteny!” – miał podobno rozkazać swoim podwładnym. Plotkowano wtedy, że ”Krwawy Maciuś”, jak nazywano Macieja Szczepańskiego, chodził wściekły, bo liczył na profity związane z główną nagrodą, którą stanowił… jacht. Coś w tym wszystkim musiało być, bo Krzysztof Krawczyk na czas jakiś zniknął z telewizji publicznej.
Wielkie emocje towarzyszyły też kolejnej edycji sopockiego festiwalu, podczas której wystąpiła megagwiazda muzyki disco, czyli grupa Boney M. Ponieważ artyści się uparli i wykonali piosenkę ”Rasputin”, w której władze ZSRR dopatrzyły się antyradzieckich treści, telewizja nadała ich recital z jednodniowym poślizgiem, wycinając kontrowersyjną piosenkę. Plotkowano też, że grupa zażądała jako środka transportu białego helikoptera, w związku z czym żołnierze musieli na kilka dni przemalować bojowy śmigłowiec.
Do historii przeszły też kaprysy greckiego gwiazdora w powłóczystych szatach Demisa Roussosa. W 1979 r. piosenkarz zażądał... pokoju z klimatyzacją. Ponieważ sopocki Grand Hotel nie dysponował wówczas takimi udogodnieniami, personel wnosił artyście do pokoju kawały lodu w kubłach. Gruby jak beczka i obwieszony złotą biżuterią wokalista z Hellady miał też za złe organizatorom, że nie ukryli przed publicznością, że zaśpiewał z playbacku. Tłumaczył się potem zmęczeniem i chrypą. Ale widzowie i tak byli szczęśliwi, bo Sopot co roku w sierpniu dawał namiastkę wielkiego świata.
Pierwszy festiwal odbył się z inicjatywy pianisty i kompozytora Władysława Szpilmana. Do 1963 r. impreza odbywała się w hali Stoczni Gdańskiej, a dopiero później festiwal przeniósł się do Opery Leśnej.